Kocham Pana, Panie Przemku

Na Jego bloga 13 surykatek trafiłam zupełnie przypadkiem i zostałam. Publikuje rzadko, więc czasem jakiś post się zawieruszył, kilka pozycji od razu trafiło na książkową listę MUST HAVE, a z czasem i pod "strzechę".

Mowa oczywiście o Przemku Wechterowiczu, którego większość kojarzy z Proszę Mnie Przytulić.


Na tropie...

Dawno nie było żadnej wzmianki o życiu na wyspie, więc to dobra okazja żeby napisać Wam parę słów:) Pozostanę częściowo w temacie ciąży, bo choć stan ten sam, to podejście do ciąży i kobiety ciężarnej w UK diametralnie różni się od  podejścia w Polsce.

CIĄŻA CZY NIE?

Planowane czy też nie, dwie kreski na teście bez dwóch zdań wskazują na ciążę. W Polsce dwie kreski, póki nie potwierdzone przez LEKARZA są lekceważone. W ciąży z Hanką, zanim poszłam do gina standardowym pytaniem było "Ale lekarz potwierdził, że to ciąża?" albo "A USG potwierdziło ciążę?"... Taaaa, zwłaszcza w 3 czy 4 tygodniu....

W Anglii ciążę potwierdza się... na przykład telefonicznie. Nie wiem jak, nie pytajcie mnie, bo mnie akurat nie spotkała telefoniczna "diagnoza" ciąży, ale ponoć to norma. Poza tym, po prostu wierzą na słowo. Skoro kobieta mówi, że okres się jej spóźnia a test wykazał dwie krechy (co bardziej wypaśne testy pokazują także tydzień ciąży, na tej podstawie wiedziałam w momencie robienia testu, że jestem w 1-2 tygodniu ciąży), to znaczy, że jest w ciąży. I to wystarczy. 

LEKARZ CZY POŁOŻNA?

Uściślijmy... W Polsce ciężarnymi zajmuje się lekarz ginekolog ZE SPECJALNOŚCIĄ POŁOŻNICZĄ. Ginekolog endokrynolog, czy onkolog nie podejmie się zadania, bo nie ma uprawnień. W UK ciężarną zajmuje się POŁOŻNA, której cała wiedza skupia się na kobiecie, ciąży i dziecku. Przy wątpliwościach natury medycznej odsyła do lekarza. W moim odczuciu wychodzi na jedno. Z tą różnicą, że lekarz ma szersze uprawnienia - może np przepisywać leki. Natomiast wiedzę na temat ciąży mają taką samą (jeśli porównać położną angielską i polskiego ginekologa położnika).  Tutaj zaś położna w zakresie ciąży ma znacznie szerszą wiedzę niż lekarz. 

CIESZYSZ SIĘ CZY NIE?

Kiedy o ciąży powiedziałam znajomej od razu mnie uprzedziła, bym nie była zdziwiona, kiedy przy pierwszej wizycie zostanę zapytana o to czy cieszę się z tej ciąży i czy jej chcę. No, to był lekki szok. Bo w Polsce nie można, nie wypada się z ciąży nie cieszyć! Co to za kobieta, jaką matką będzie skoro z ciąży się nie cieszy??? Brak obsesyjnego wręcz zadowolenia ze stanu "błogosławionego" nie jest w naszym kraju mile widziany. Tutaj jest inaczej...

Kobiecie daje się prawo do bycia w szoku po zobaczeniu dwóch kresek. Kobieta może się nie cieszyć z ciąży. Może jej też nie chcieć z różnych powodów. I albo udziela się jej wsparcia albo daje prawo do usunięcia w pełnej anonimowości. Tzn o zabiegu wiedzą tylko położna i lekarz. Nie mnie to oceniać, bo życie różnie się toczy...

RATOWAĆ CZY NIE?

W Polsce zdarza się, że ciężarna na starcie, na wszelki wypadek dostaje leki na podtrzymanie ciąży. W razie najmniejszych problemów otrzymuje luteinę, duphaston, nospę, magnez. Bywa też, że leki otrzymują też kobiety ze zdrową ciążą. Ot tak, na wszelki wypadek. 

Tutaj do 12 tygodnia ciąży NIC. ZERO. Wolno tylko kwas foliowy, a przyjmowanie preparatów witaminizowanych zależy już od wyboru kobiety. Dlaczego? Anglicy wychodzą z założenia, że jeśli organizm odrzuca ciąże, to albo coś z ciążą jest nie tak, albo organizm nie jest na nią gotowy. 

Kiedy po moim krwawieniu spotkałam się z GP, wyjaśnił mi, że nie przepisze mi żadnego leku, bo dziecko jest na tyle małe, że leki mogą mu zaszkodzić. Uspokoił, że skoro krwawienie przeszło w plamienie, a następnie ustało, a bóle zmalały zamiast się nasilić, to ryzyko poronienia zmalało. Kazał odpoczywać i obserwować swoje ciało. To mi wystarczyło. 

W Polsce ratuje się każdą ciążę. Tutaj tylko te, po mniej więcej, 14 - 16 tygodniu. Można się z tym zgadzać lub nie, ale trzeba zaakceptować, bo innego wyjścia nie ma. Pierwsza poroniona ciąża traktowana jest jak przykre doświadczenie dla rodziców, ale jednak całkiem częste. Dopiero po 2 lub 3 poronieniu kobieta jest pod większym nadzorem.

USG...

W Polsce, z tego co kojarzę, NFZ zapewnia 3 badania USG - po jednym na trymestr (taki jest, a przynajmniej był wymóg by uzyskać becikowe). Jednak większość kobiet ciąże prowadzi prywatnie zapewniając sobie USG praktycznie co miesiąc. Niektórzy lekarze są do tego stopnia "przewrażliwieni" (pytanie tylko czy na punkcie ciąży pacjentek czy raczej własnego portfela), że zalecają wizyty z USG co 2 TYGODNIE od 8 miesiąca do rozwiązania. A cena takiej wizyty np 250 złotych... 

W UK kobiecie przysługują 2, czasem 3 badania USG jeśli ciąża przebiega prawidłowo. Jeśli nie, badań jest więcej. Podobnie w przypadku wcześniejszych poronień lub problemów z poprzednimi ciążami. Ja już wiem, że będę miała więcej badań ze względu na skracającą się szyjkę w pierwszej ciąży. 


SZCZEPIĆ? NIE SZCZEPIĆ?

W Polsce KATEGORYCZNIE odradza się szczepienia w czasie ciąży, poza paroma wyjątkami jak szczepienia na różyczkę, kiedy kobieta wcześniej nie chorowała lub nie była szczepiona. W niektórych przypadkach konieczne jest też szczepienie przeciwko tężcowi - w przypadku ciężkich skaleczeń czy wypadków. Generalnie, jeśli nie ma potrzeby nie szczepi się. 

W UK, niestety, ZALECA się szczepienia na krztusiec i grypę... Wmawia się kobietom, że to jest jedyne zabezpieczenie dla noworodków, by nie zachorowały lub też zmarły w pierwszych 3 miesiącach z powodu krztuśca... No więc to jest coś, czego kompletnie nie rozumiem. Bo z jednej strony nie przepisuje się leków, bo mogą zaszkodzić, a z drugiej robi pranie mózgu kobietom, tylko po to by nabić kabzę koncernom szczepionkowym. A nieświadome kobiety, straszone wizją utraty ledwo narodzonego dziecka szczepią się, bo wierzą, że to ochroni dziecko po narodzinach... Tymczasem okazuje się, że cała nagonka na epidemię krztuśca w UK została sztucznie napędzona...


Różnic jest tak wiele, że nie sposób wszystkich wymienić. Ciężko mi powiedzieć, który system jest lepszy, bo każdy ma swoje wady i zalety. Jak zwykle - nie ma rzeczy idealnych. Ale podoba mi się podejście Anglików do ciąży jak do stanu zupełnie naturalnego i fizjologicznego. Wiele zależy od tego na kogo się trafi, ale zawsze jest możliwość zmiany i lekarza i położnej. Jest też możliwość korzystania z usług polskich ginekologów. Choć z reguły wiąże się to z wielkimi kosztami, a czasem i z comiesięcznymi podróżami po kilkadziesiąt lub kilkaset (!!!) kilometrów...


A Wy co sądzicie o angielskim postrzeganiu ciąży?

Telenoweli ciąg dalszy

Kolejna nieplanowana przerwa blogowa spowodowana była nagłym wyjazdem do Polski. Wyjazd co prawda był planowany, ale z wiadomych względów odłożony. Jednak po badaniu okazało się, że wszystko jest w porządku, maleństwo bezpieczne i nic nie stoi na przeszkodzie, żeby jednak polecieć. Chciałabym widzieć minę mojej mamy kiedy mówiłam jej przez telefon, że wieczorem czeka ich wyprawa do Wrocławia bo przylatujemy...

Doprawdy, tak prędko jeszcze nigdy się nie pakowaliśmy. Ok 12 podjęliśmy decyzję i przebookowaliśmy bilety, walizki puste,a dom trzeba było opuścić o 16. Zdążyłam jedynie wrzucić krótką notkę na fejsbukowy profil. 

A w Polsce? Potrzebowałam chwili by odpocząć. Spędzić czas z bliskimi, co i tak utrudniło mi paskudne samopoczucie. Potem nie miałam dostępu do internetu... Teraz znów jesteśmy u siebie i choć nie było łatwo wyjeżdżać to cieszę się. Bo nie ma jak u siebie:) Nikt mi dziecka od marud nie wyzywa i od beks, nikt mojemu dziecku świństw nie wciska i nikt nie próbuje przekonać mojego dziecka, że czas najwyższy przekłuć uszy... 

Zatem po kolejnych dwóch tygodniach milczenia telenowela została wznowiona. Hanka urosła, mój brzuch też, Maluch rozwija się prawidło (w piątek stuknie 15 tydzień) i tylko jedno się nie zmienia. Moje samopoczucie... Dalej mogłabym przesypiać całe dnie, dalej mdli mnie po wszystkim, nawet po wodzie mineralnej...I tylko jedna myśl, trzyma mnie przy życiu - we wrześniu wszystko minie... We wrześniu...











Szkoda, że nie miałam przy sobie aparatu w szpitalu, zobaczylibyście Hanię tulącą zdjęcia Maluszka:)








177 dni w wielkim uproszczeniu... Tymczasem w naszej rodzinie pojawił się nowy członek:)

Ladies and Gents may I present you... Panie i Panowie... Oto Nela:)







Dziś tylko krótka prezentacja, ale o Neli jeszcze Wam napiszę. Na razie oswaja się z nowym miejscem;) Przed nami zatem nie tylko kończenie pokoju Hani i urządzanie kącika dla Maluszka, ale także dla Neli. Ostatnio dni mijają mi na wygrzebywaniu w sieci rzeczy niezbędnych i poszerzaniu listy zakupów. Chyba w końcu tak na dobre oswoiłam się z myślą, że nasza rodzina to już praktycznie 2+2. A w zasadzie 2+2+2+1 jeśli uwzględnić Nelę i koty;)



No to do poczytania:)

Dzień naleśnika

Ostatnie dni były trudne. Najpierw wizyta na pogotowiu w piątkowy wieczór, w sobotnie popołudnie zaś awaria pieca i znów plamienia...

W wielkim skrócie sytuacja rysuje się następująco:

-ze mną lepiej, choć mam nakaz odpoczynku, ale nie byle jak, tylko ma być BED REST bezwzględny. No dobra... Jest względny. Bo od bezwzględnego boli mnie zadek...

- piec naprawiony, grzanie i ciepła woda zostały przywrócone nim zdążyliśmy się spakować celem urządzenia pikiety (i pikniku) w agencji. Notabene , gdyby nie akcja "pomoc dla poszkodowanych" sprawnie przeprowadzona przez znajomych i szwagrostwo, to moglibyśmy doświadczyć syberyjskich warunków mieszkając w Anglii... BTW czy ktoś wie przy ilu stopniach para z usta zaczyna być widoczna? Na zewnątrz było 0, odczuwalna -4. U nas? Wolę nie wiedzieć...

- jak widać do Polski nie polecieliśmy...

- stan Hankowego gardła, który początkowo wzięłam za objaw zdarcia przez darcie chyba jednak okazuje się być przeziębieniem...

- zaczynam wierzyć w klątwy. Serio, serio. Odkąd tu mieszkamy, kilka razy słyszałam "obyś nie musiała testować angielskiej służby zdrowia". No, to testujemy. Na razie w ogólnym rozrachunku in plus, choć są pewne różnice przemawiające, o dziwo, na korzyść NFZtu.

- kolejne testy NHSu w czwartek...

- z racji totalnego przegapienia tłustego czwartku, odbiliśmy sobie racuchami świętując SHORVE TUESDAY, lub jak kto woli - PANCAKE DAY.



Czy coś jeszcze?

Taaa. Dowiedziałam się, że biję dziecko po głowie*....

Od własnego dziecka:\



* Moja kruszyna poskarżyła się Ślubnemu, że ją głowa boli. Zapytana o powód odpowiedziała "mama biła, tutaj" po czym wskazała na swój mały, starannie przez mamunię zaczesany łepek... Płakać, śmiać się czy żyły podcinać?

AddThis