Co za rok!

2013 był rokiem przełomowym. Był rokiem wielu przeżyć i wielkich zmian...Zmieniliśmy kraj zamieszkania, zaliczyliśmy ekstremalnie długą rozłąkę, podjęliśmy wiele trudnych decyzji... Ten rok pozwolił nam też poznać cudownych ludzi, za którymi tęsknimy, za którymi ja tęsknię, bo Hania za mała. Pozwolił nam też nawiązać znajomości tutaj. Znajomości, które mamy nadzieję, przetrwają lata, bo są tego warte. W tym roku też wspieraliśmy moją mamę w leczeniu raka, którego udało się pokonać! A ja w końcu nauczyłam się robić na drutach:) 

Mimo tego, że był to rok trudnych decyzji i olbrzymich wyzwań i zmian, był rokiem dobrym. Witaliśmy go w Polsce w gronie bliskich osób, żegnamy w Anglii świętując we trójkę i czekając na to, co przyniesie jego następca.


Wam moi kochani życzę spełnienia marzeń w 2014, siły do stawiania czoła wyzwaniom oraz dłoni, która przyniesie pomoc kiedy będziecie jej potrzebowali!

Wszystkiego NAJLEPSZEGO w nowym, 2014 roku!

Powrót do żywych...

Troszkę mnie nie było... Święta postanowiłam spędzić z dala od bloga i internetu. To pierwsze się udało, to drugie nie do końca, ale o tym później. Po Świętach energia ze mnie uszła. Do zera. Wróciły bóle migrenowe, które ostatni raz towarzyszyły mi w ogólniaku. Wrócił też przepotworny ból pleców, który spowodował ogólne rozbicie. Drugi dzień Świąt spędziłam w łóżku z niesamowitymi bólami, z temperaturą poniżej 36 stopni. No dobra, wahała się od 35.9 do 36.4....

Nie wiem czy to przemęczenie, jakiś stres, niewygodna pozycja podczas snu, czy wszystko na raz, ale moje samopoczucie było na tyle kiepskie, że nie miałam ochoty na nic, nie mówiąc już o jakichkolwiek siłach.

Efekt jest taki, że teraz mam tyle roboty, że nie wiem do czego ręce wsadzić. A jak nie wiem do czego ręce wsadzić, to zaczynam od bloga:D Bo jedyną rzeczą, którą w minionych dniach udało mi się ogarnąć, to dzierganie na leżąco. (I w chwilach przypływu energii drobne zakupy i odwiedziny u znajomych, żeby w tym łóżku czy domu nie zdziadzieć do reszty). 

Zabrałam się za chustę dla mamy w końcu. Włóczkę kupiłam dawno temu, bo miał być komin. Ale ile można robić kominów na litość! To tak jak stać w miejscu i przebierać nogami... Niby się coś robi.... Znalazłam stosunkowo łatwy tutorial i po wielu próbach (i niezliczonej ilości przekleństw) opanowałam prosty ścieg ażurowy. Bardzo prosty ścieg ażurowy, powinnam była zaznaczyć... 

Mamuś jest szansa, że skończę ją jeszcze tej zimy...Robienie na drutach przy dwulatce, która ucieka z kłębkiem włóczki, lub notorycznie ją plącze nie jest łatwe....Czasem wręcz niemożliwe... Mimo wszystko jestem z siebie dumna, bo sama do tego doszłam:D I mam nadzieję, że za tydzień pokażę Wam więcej chusty...













W Święta zostałam obdarowana książką do nauki ściegów ażurowych. Jest rewelacyjna, ale pojęcia nie mam jak się za to zabrać;) Najpierw dokończę chustę mamy, a potem czeka mnie nauka. Łatwo nie będzie, bo muszę się nauczyć rozszyfrowywać diagramy, potem stosować je w praktyce no i te wszystkie skróty...Po angielsku;) 

A dlaczego nie udało mi się spędzić Świąt bez internetu? Bo wybierałam maszynę do szycia:D Jeszcze jej nie mam, jeszcze się miotam, jeszcze mam za dużo innych spraw do dokończenia. Ale już wiem, że będzie:D i to niebawem:D

Ściskam poświątecznie:)

P.S. 
Czy Wy też zanotowaliście taki tragiczny spadek energii?




Wesołych!

Jak zwykle w Wigilię wszystko dopinamy na ostatni guzik. Wszyscy chcemy by nadchodzące dni były wyjątkowe i wypełnione spokojem i miłością. Dlatego też z całego serca życzyć Wam chcę, Kochani, byście w te Święta odnaleźli i spokój i miłość. 

Nawet jeśli coś nie dokończone, coś nie zrobione, coś poszło nie tak... To już teraz nie ważne. Nadszedł czas radości, nie pozwólmy tej radości zburzyć. 

Życzę Wam również, by ta świąteczna radość utrzymywała się w sercach tak długo, jak to tylko możliwe. By Wasze marzenia się spełniały i byście sami mieli siłę i odwagę o te marzenia walczyć.
By postawione cele były w zasięgu ręki i tego, by życzliwa dłoń zawsze była w pobliżu!






Tego wszystkiego życzą Wam
Ania, Grzesiek i Hania

Dla kogo Święta?

Wiele razy wspominałam już, że to dla nas, a zwłaszcza dla mnie wyjątkowe Święta. Pierwsze poza granicami kraju, z dala od najbliższych. Pierwsze spędzone we trójkę. Pierwsze samodzielnie przygotowane od A do Z. Pierwsze bardziej świadome Święta Hani. 

Te Święta, wszystkie przygotowania są dla nas. Bo żaden inny dzień w roku nie niesie ze sobą takiej magii jak te dni świąteczne. Nawet jeśli doskonale wiemy, że ten klimat i tą wyjątkowość i magię sami kreujemy i gdybyśmy wszyscy chcieli, to taki świąteczny klimat moglibyśmy czuć codziennie.Dobrze jednak, że choć raz w roku zdecydowana większość ludzi się stara... 

Te Święta są dla Niej. Żeby mogła poczuć magię, poznać tradycje i kiedyś przekazać je dalej. Żeby się Jej chciało zdobić dom, piec, gotować... I tą magię pielęgnować. Dla swoich dzieci. 

Te Święta są też dla rodziców, nawet jeśli nie będzie ich tu z nami. Przez lata wpajali nam tradycje bliskie ich sercom, dbali o to, by Święta były wyjątkowe. Co roku w moim domu na Święta zakładało się najlepsze ubrania, do kolacji zasiadało się z ułożonymi włosami, biżuterią i makijażem. Tato zawsze w garniturze i pod krawatem. W powietrzu prócz cudnych zapachów potraw, ciast i świeżej choinki czuć było delikatny zapach perfum. W tle rozbrzmiewały kolędy, spokojne i zawsze w tradycyjnym wykonaniu. Nie było mowy o tym, by ktoś zasiadł do stołu nieprzygotowany, w dresie czy z potarganymi włosami...Takie Święta pamiętam i takich chcę dla swojej rodziny. 

Dlaczego więc te Święta są też dla rodziców? Bo pewnie zachodzą w głowę jak sobie radzimy i czy ich wieloletnie starania zostały docenione. Bo widząc, że celebrujemy te Święta jak nas nauczyli, będą spokojniejsi. Będą mogli cieszyć się tymi Świętami z nami. Na odległość. Przez telefon. Przez Skype'a.
















I nawet jeśli nie wszystko będzie dopięte na ostatni guzik, to i tak te Święta będą wyjątkowe:)
A dla Was mam coś, co może się przydać:) Będzie mi miło jeśli skorzystacie, ja sama muszę wydrukować, bo prezenty w szafie jeszcze nie spakowane:)





Miłych i sprawnych przygotowań:D


Nie ma Świąt bez ciasteczek!

Odkąd pamiętam mama przed Bożym Narodzeniem odgrażała się, że w tym roku nie będzie piekła ciasteczek, a jeśli już to nie tyle, że tylko troszkę. I tak co roku była ich masa. Pysznych, pięknych, kolorowych...

Pieczenie ciasteczek to jedna z moich ulubionych tradycji, choć w tym roku, mimo, że to nasze pierwsze prawdziwe Święta nie piekłam za dużo. Ledwie kilka gatunków. Spędzanie większej ilości czasu w kuchni z prawie dwulatką to wyzwanie. Nawet jeśli ta prawie dwulatka pomaga ile może, to praca idzie jak po gruzie...A może właśnie dlatego...;)

Poza tym jak znam moich rodziców, tak wiedziałam, że wyślą jakieś ciasteczka:) Zawsze wysyłają:) Tym razem nie było inaczej i ciasteczka przetrwały międzylądową podróż:)

O ciasteczkach wspominałam już TU, tu też znajdziecie dwa przepisy. m.in na Kwiaty:)




W tym roku zdecydowałam użyć dżemu malinowego do przełożenia ciastek. Oryginalnym przepisie jest masa budyniowa. Tyle, że ja za nią nie przepadam, przynajmniej nie w połączeniu z tymi ciasteczkami. Ale dżem malinowy, to inna sprawa:)

Mini Rugelach miałam w planie robić już dwa lata temu, rok temu i w tym roku dopiero się za nie zabrałam. To pyszne rogaliki z nadzieniem morelowo - orzechowym wywodzące się z tradycji żydowskiej. Są pyszne!





Przepis na Mini Rugelach znajdziecie na Moje Wypieki. Ja zamiast orzechów pekan użyłam orzechów laskowych i włoskich. Teraz żałuję troszkę, że nie posmarowałam góry rogalików jajkiem i nie posypałam cukrem cynamonowym. No cóż, jest pomysł na przyszłoroczne rugelach:)

Na koniec mój hit. Ukochane ciasteczka z dzieciństwa. Takie naj....Te muszą być zawsze:) Ciasteczka na opłatku.




Przepis jest bardzo łatwy, jak w większości przepisów na świąteczne ciasteczka. 
2 białka
14 dkg cukru pudru
14 dkg mielonych orzechów

Białka ubijamy do gęstości razem z cukrem. Dodajemy orzechy, mieszamy, a powstałą masę wyciskamy rękawem dekoracyjnym na opłatki. Pieczemy w 150 stopniach do lekkiego zrumienienia. 




Miałam też pochwalić się choinką i pierniczkami, które mistrzostwem nie są, ale są takie nasze. I się nie pochwalę, bo za chwilę muszę jechać wymienić choinkę... Jak do tego doszło? Ano..wysłałam samego Ślubnego. Miał kupić ładną, małą choinkę, byle nie mikrusa... No więc przywieziono mi wczoraj coś, co nawet mikrusem nie jest. To raczej jakiś zalążek choinki. Coś, co może za rok nią będzie jak nafaszerowane zostanie choinkowymi sterydami...O ile takowe istnieją.

Czym się różni mężczyzna od kobiety...

 Zapewne wiele z Was widziało Czym różni się mózg mężczyzny od mózgu kobiety. Nic dodać nic ująć. Jeśli jednak nie widzieliście, polecam obejrzeć nim przeczytacie post do końca.

To może być mój ostatni post albowiem jeśli przeczyta go Ślubny najpewniej resztę życia spędza krążąc wokół Ziemi jako drugi satelita...

Dlaczego? 

No bo ja nie do końca się zgadzam z tym, co zostało powiedziane. Koncepcja nie stykających się pudełek jest całkiem logiczna tyle, że wypadałoby jeszcze dodać, że te pudełka nie są kompatybilne. Z czymkolwiek... A już na pewno nie z otaczająca rzeczywistością.


Przykład? Ojciec zostawiając dziecko w samochodzie na cały dzień, ojciec wychodzący z przedszkola z rzeczami dziecka, bez dziecka. No toż to już musieli wymyślić wózek z czujnikiem obecności dziecka! No przecież, że nie dla kobiet.... Inny przykład braku kompatybilności to problemy z rozpoznawaniem ubrań... I tak za czasów studenckich co rusz musiałam odnosić sąsiadkom z akademika, w którym zaczynaliśmy wspólne życie, bluzki, spodnie, bieliznę. Bo chłop dostał polecenie "idź po pranie". No to poszedł, tyle, że akurat w pudełku odpowiedzialnym za przyniesienie prania nie było mowy o przejrzeniu owego i oddzieleniu naszego od cudzego!

Ok., mogę zrozumieć, że mylił moje ciuchy. Niestety prócz bluzek i majtek koleżanek musiałam także odnosić koszulki i slipy kolegów....

Brak kompatybilności wychodzi na jaw w wielu innych sytuacjach. Raczej nie do pomyślenia jest połączenie pudełka "dziecko" z pudełkiem "zakupy". Jedynym łącznikiem tych dwóch pudełek jest to z napisem "żona" tudzież "kobieta" albo po prostu z imieniem rzeczonej. I tak oto nie przypominam sobie żeby Ślubny kiedykolwiek z Młodą był sam na zakupach. No tak, ale SAM wyklucza Z MŁODĄ...

Prócz braku kompatybilności jest jeszcze jedna rzecz, która została pominięta w całej rozprawce na temat mózgów... A mianowicie to, że w pudełkach jest to, co zostało do nich włożone w dzieciństwie... Samochodzik, piłeczka i cycek... U niektórych wraz z wiekiem pojawia się więcej pudełek, u innych taki stan rzeczy utrzymuje się do końca, albo też inne pudełka, najzwyczajniej w świecie, nie zostają po prostu odnalezione. Bo przecież koncepcja jest taka, że pudełka się nie stykają...

Ślubny pudełek ma zdecydowanie więcej, ale ich zawartość nadal jest dla mnie nieodgadnięta:)

No ale nic, wywód czas przerwać, bo po tak długim działaniu system się przegrzewania i kabelki zaczynają się przepalać. Czas na reset systemu!

P.S. I tak Cię kocham najbardziej na świecie:D

Dlaczego Hania płacze?

Doprawdy nie sądziłam, że tak prędko napiszę tego posta. Kiedyś na identyczny temat pisała Matka Kwiatka, wymieniając TUTAJ powody Ignasiowego płaczu. Również ona przesłała mi kiedyś link do TEJ strony. A wiecie, że nawet książka powstała? Śmiech przez łzy...i to dosłownie...

A dlaczego Hania płacze?

- Bo chce iść do dzieci, ale NIE CHCE.
- Bo mleko nie z TEJ piersi.
- Bo królik w książce ma przepaskę na buzi i płacze. I w dodatku je%$#%#$^$#ny po pocałowaniu nie szczerzy zębów do sałaty!!!!
- Bo chce spinki do włosów, ALE WCALE ICH NIE CHCE!
- Bo mama jest w wannie.
- Bo kot usiadł na jej krześle.
- Bo ma niewidzialnego "ałka", którego trzeba całować tryliard razy w ciągu dnia inaczej sygnał przed atakiem bombowym to pikuś....
- Bo idziemy w prawo nie w lewo i odwrotnie.
- Bo chce kiwi, a jak dostaje obrane i pokrojone to...dalej chce kiwi.
- Plamka średnicy 2 mm to już "MOLKA" (czytaj "mokre"), przy czym zalanie się wodą od głowy do stóp nie kwalifikuje ubrania do zmiany...
- Bo musi sama zejść ze schodów (dziwne, że jak trzeba było z nich zejść i wejść na stół w jadalni w celu zjedzenia czekoladek z kalendarza podczas gdy wapniaki odbywają poranną toaletę, to problemu NIE BYŁO!!!)
- Bo musi sama wejść na swoje krzesło (bez kitu, ma dwa lata - potrafi to)
- Bo musi mieć zmienioną pieluchę (a po kiego grzyba, z kupą się fajnie chodzi....)
- Bo nie mieści się w przyczepie od rowerka...
-Bo krzywo usiadła na koniku do skakania...
- Bo stopę ma zimną ( i doprawdy, kij z tym, że matka mówiła "nie zdejmuj" skarpet, a ona i tak zdjęła)
- Bo kotek nie chce chrupek...
- Bo dłoń ma brudną od jedzenia (widelec jest przecież na ozdobę)
- Bo śliniak ma założony.
- Bo nie ma śliniaka.
- Bo chce usiąść na moich kolanach.
- Bo chce zejść na podłogę.
- Bo zeszła na podłogę.
- Bo znów chce na kolana.
- Bo znów siedzi na kolanach, a chce na podłogę...........
- Bo chce banana, a jak go dostaje to...zgadnijcie sami............
- Bo nie może dosięgnąć rzeczy leżących obok niej....
- Bo zrzuciła wszystkie guziki, kredki, whatever na podłogę....
- Bo nie może się bawić moim telefonem ani tabletem...
- Bo się obudziła - od urodzenia, dzień w dzień.....czasem nawet kilka razy na dobę...
- Bo kwadrat nie chce przejść przez trójkątny otwór
- Bo lala jest goła, a sama ją rozebrała
- Bo chce jeść, przytulić, założyć skarpetkę, kapcia, czapkę, strój kąpielowy, whatever, A JA ŚMIEM NP ZMYWAĆ GARY, albo co gorsza, siedzieć na kiblu.....
- Teraz płacze bo powiedziała do mnie "psik", no to wzięłam nogę z krzesła (nawet jej nie dotykałam). Upadła pupą na krzesło...

Za niespełna miesiąc kończy drugie urodziny. Nie przypominam sobie, żeby w tym czasie był choć jeden dzień bez płaczu. Choćbym na głowie stawała. I tylko z jednego się wyleczyłam - z debilnych uwag i spojrzenia otoczenia, które zdaje się mówić " gówno jesteś, nie matka". Bo już nie raz i nie dwa przekonałam się o tym, że najbardziej na swoje dzieci narzekają ci, którzy nie mają do tego powodów...

Święta w czerwieni

Miałam pisać w piątek, potem w sobotę i w niedzielę też. A wyszło jak wyszło. Najpierw trzeba było pilnie donieść dokumenty do urzędu, sobota minęła nam pod znakiem sesji zdjęciowej, którą "otrzymaliśmy" w prezencie za zakup wózka (o matulu, takiej masakry nie życzę nikomu......), a sobotni wieczór pozwolił nam w miłym towarzystwie zapomnieć o traumie i niesmaku po owej sesji. Jednym słowem mówiąc sobota była bardzo emocjonująca...

A pisać miałam o tym jak można ciekawie ozdobić choinkę, wianek lub stroik:D  Wystarczy masa solna, kawałek koronki, bibuła, klej, farba akrylowa i pędzel:) I takie cuda wychodzą:D





Przez ostatnie dwa lata na naszej choince dominowały odcienie fioletu i złota, a że z powodu przeprowadzki wszystkie świąteczne ozdoby zostały w Polsce, tak w tym trzeba było zaopatrzyć się w nowe. Stąd też zdecydowana ich większość to ozdoby hendmejd :D W tym roku w naszym domu dominuje czerwień. 




Na pomył gwiazdek na choinkę wpadłam już jakiś czas temu zainspirowana waldorfskimi łapaczami słońca. Gwiazdy są łatwe do zrobienia - tutoriał znajdziecie TUTAJ. Ja do zrobienia swoich użyłam bibuły do pakowania, którą najpierw wyprasowałam i pocięłam na kwadraty tak, by wyszły gwiazdki w dwóch rozmiarach. W planach mam jeszcze zrobienie złotych, żeby nie było monotematycznie:D



 A jeśli już mówimy o choinkowych ozdobach hendmejd, to nie można nie wspomnieć o masie solnej. I w tym miejscu podziękowania należą się Ani:) Kochana dziękuję za podpowiedź:D Wyszło genialnie zwłaszcza z efektem ombre:) Co Wy na to?



A cała tajemnica tkwi w....



Ostatnio nasze dni kręcą się wokół ozdób, uzupełniania braków w domowych zasobach i pieczeniu... Dziś nie będzie inaczej:D Z tą różnicą, że za chwilę wyruszamy na spotkanie z Mikołajem:D Kiecka wisi, spinki przygotowane, bluzka wyprasowana - można iść:D 

Dochodzę do wniosku, że mam bardzo zapracowane dziecko:) Z resztą zobaczcie sami:)






Zestaw małego cukiernika od Mikołaja to był strzał przynajmniej w 100:) Hanka kocha:D no i jakież to praktyczne...

Moje, najmojsze!

Miało być o Book Club będzie o czymś innym. Bo muszę... Bo mi dziecko weszło w fazę mojszości...Całymi dniami slyszę MOJE, MOJE, MOJE! I tym samym okazuje się, że nic już nie mam. Ani ja, ani ślubny. Ba! Nawet koty nic nie mają (no prawie, miski oszczędziła).

I tak od dobrych kilku tygodni, a może już nawet miesięcy mojszość Hanki się rozszerza niczym hmmm dziura ozonowa. Ta jej mojszość pochłania rzeczy jak czarna materia - co tylko wpadnie w jej zasięg jest jej, a oznajmia to rozrywającym MOOOOOJJJJEEEEE, wydobywającym się chyba z samych trzewi..... 

Przykład - ostatnie zakupy (zakupy z Hanką to osobny temat, zasługujący na film...). Chodzimy po sklepie, młoda w wózku drze się nie nadążając ze wskazywaniem rzeczy i wymawianiem przywłaszczajacego zaklęcia, bo przecież jedziemy wózkiem i co rusz zmieniamy alejki. To nienadążanie wywołuje oczywiście frustrację, bo chciałby wszystko, ale jak już wspomniałam - nie nadąża z przywłaszczaniem sobie wszystkiego za pomocą ryku (tak, to brzmi jak okrzyk wojenny) MOOOOOJJJEEEE!!!!!. No więc stwierdzam z lekceważącym spokojem "Taaaa, Hanka. Wszystko Twoje". 

Po chwili zastanowienia, która trwała niedłużej niż skręt w kolejną alejkę, Hanka drze się "WSZYSTKO MOOOOJJJJJEEEEE!!!!".

Innym razem, koleżanka Hani podchodzi do niej z odpakowanym Michałkiem w celu podzielenia się. Teraz już wie, że mojszość Hanki nie przewiduje opcji "połowa". MA BYĆ CAŁE. Nawet jeśli nie mieści się w buzi....

Obrywa się wszystkim. Skoro wózek jest Hanki, to nie waż się ruszyć! A że nie wymyślono jeszcze dziecięcych wózków które same jeżdżą, to po rozrywajcym MOOOOJEEEEE, przychodzi pora na zrozpaczone JEDZIEMY? To dopiero dylemat! 

Ostatnio przywłaszczyła sobie moją bieliznę. Bo te, akurat majtki są jej. I najlepiej nadają się na zrobienie z ich naszyjnika.

Najgorzej jednak jest w stanie skrajnej rozpaczy....
KESŁO MOOOOJJJJEEEEEE
BUCIKI MOOOJJJEEEE
MINKA MOOOOJJJJAAA
TO MOOOJJJEEEE
MLEKOOO MOOOOJJJJJJEEEE
MAMA MOOOJJJJAAAA

A dziś nawet i KUWETA.

A co robi Hanka jak się zbeszcześci którąś z tych jej mojszości? 
Psik! Psik! MOJE!


Tym samym mogę śmiało powiedzieć, że weszliśmy w fazę terytorializmu. Dobrze, że nie leje po kątach i nie drapie mebli...

Pan Błysk

Ślubny od zawsze był fanem Tolkiena. Ja za sprawą przymusowego, klasowego wyjścia do kina na pierwszą część Władcy Pierścienia znienawidziłam. Mowy nie było o czytaniu. Z czasem jednak za sprawą Ślubnego się przekonałam. Póki co, niestety przyznać muszę, że Tolkiena znam z ekranu. Ale jakoś nie mogłam się przekonać. Po prostu nie i tyle. Ale powolutku zaczynam dojrzewać do tego by sięgnąć po książkę. W zasadzie już sięgnęłam. Również za sprawą Ślubnego, który nie mógł odmówić sobie przyjemności kupienia Hani Pana Błyska...


 
Pewnego dnia wczesnym rankiem pan Błysk wyjrzał przez okno.- Czy dzień zapowiada się ładnie? - spytał Żyrólika (który, choć mieszkał w ogrodzie, często zaglądał do domu przez okna sypialni). - Oczywiście! - odparł Żytólik.Dla niego wszystkie dni były ładne, bo skórę miał brezentową, wykopał sobie bardzo głęboką norę w ziemi i był ślepy, nie miał zatem pojęcia, czy na niebie świeci słońce. Zresztą zazwyczaj kładł się po śniadaniu i wstawał na kolację, więc marnie znał się na dniach.




Pan Błysk lubuje się w kapeluszach, które zakłada odpowiednio do przepowiedzianej pogody. Tego dnia pan Błysk założył zielony... Czy dzień był ładny? Z całą pewnością był pełen wrażeń! Bo w końcu nie codziennie kupuje się nowy samochód, nie codziennie potrąca ludzi i nie codziennie zostaje uprowadzonym przez niedźwiedzie...








Pan Błysk, to opowiadanie, które Tolkien napisał dla swoich synów, a które zostało wydane po jego śmierci. Książka jest ABSOLUTNIE wyjątkowa, zwłaszcza, że ilustracje do niej robił nie kto inny, jak Tolkien. Poza tym, każda strona zawiera kopię rękopisu.




Mimo tego, że Hania jest zdecydowanie za młoda żeby wysłuchać całej historii do końca to i tak uważam, że warta była zakupu już teraz. Czytamy ją na raty i chyba wszyscy czerpiemy z tego przyjemność, nawet jeśli za jednym razem zostaje przeczytana jedna lub dwie strony. 





Jeśli nie wiecie co kupić na prezent dziecku, swojemu lub cudzemu, kupcie Pana Błyska. To książka z gatunku tych, których się nie zapomina. Wydanie jest wprost cudowne, a historia zabawna. A kim jest wspomniany Żyrólik? Kto pierwszy odpowie dostanie niespodziankę:D


Wydawnictwo: Pruszyński i sk-a
Dostępna np:  TU/ TU/

System pedagogiczny, moda czy styl życia?

Podczas studiów pedagogicznych zgłębiałam przeróżne nurty pedagogiczne. Ok, "zgłębiałam" to może za duże słowo, bo opracowywało się swoje na projekt, reszta z reguły traktowana była po macoszemu. Nie to, że mi się nie chciało. Ciężko ogarnąć studia dzienne z pracą w ciągu tygodnia będąc w dodatku na wynajmowanym, gdzie mamusia nie upierze i nie ugotuje...Tak więc są rzeczy, które przeszły bez większego echa, są tez takie, które zupełnie wyleciały. Bywa... 

Do tych pierwszych zaliczyć mogę szkołę Steinera. Chyba nawet pamiętam, kto miał ten projekt. Zrobiony był ciekawie, ale przez prowadzącą zajęcia, mam wrażenie, potraktowany jako ciekawostka. I tak też został ów system zapamiętany przeze mnie. Ale teraz za sprawą Matki Kwiatka zafascynowanej waldorfem temat powrócił. Jej bzik udzielił udzielił się także mnie:)

Wiele razy słyszałam i czytałam, że co rusz pojawiają się nowe trendy pedagogiczne czy wychowawcze. Ja wolę określenie styl życia niż moda. Im więcej przypominam sobie ze studiów tym bardziej dochodzę do wniosku, że filozofia Steinera do mnie przemawia. W dodatku jest tak bliska AP... 

Steiner bowiem założył, że należy w dziecku pielęgnować osobowość, a także, że dziecko należy traktować z należytym mu szacunkiem i adekwatnie do jego wieku. Każdy rodzic w tym miejscu się zaprze, że przecież szanuje swoje dziecko. (No pardon, ale jeśli zmuszasz dziecko do jedzenia, dzielenia się zabawkami z obcymi, na siłę ciągniesz do wyra, bo już czas spać, albo inne chocki klocki, to wybacz, ale dziecka nie szanujesz. A już na pewno nie w ujęciu Steinera czy AP.) Tyle, że tu chodzi o szacunek do TEJ KONKRETNEJ OSOBY, nie zaś szacunek do dziecka jako do ogólnie pojętej istoty żywej (to, że dziecka nie lejesz i nie wyzywasz od idiotów nie jest równoznaczne z szacunkiem). 

Szanowanie dziecka i traktowanie odpowiednio do wieku wg Steinera (i AP) również musi się odbywać przy JEDNOCZESNYM SZACUNKU INDYWIDUALNOŚCI dziecka. Co to znaczy? No tyle, że TY i DZIECKO nie jesteście sobie równi. To TY jesteś przewodnikiem dziecka po świecie, to TY jesteś świadom zagrożeń i to TY masz na sobie odpowiedzialność za dziecko. ALE, to nie znaczy, że dziecko nie może mieć swojego zdania. 

I tak - kiedy Młoda nie chce jeść, nie je. Będzie głodna przyjdzie. Jeśli nie je posiłków, wie, że nie dostanie żadnej słodkiej przekąski czy mleka w zamian (pomijając okresy ząbkowania czy jakiejś infekcji), bo inaczej wisiała by przy piersi non stop, mimo prawie dwóch lat na karku. 

Chce wyjść bez czapki? Spoko - upomni się o nią szybciej niż ja zdołam przekręcić klucz w drzwiach. Albo też czapka okaże się zbyteczna...

Nie chce się dzielić zabawkami? Zamiast "musisz się dzielić" mówimy jej "fajnie jest się dzielić". Na razie skutkuje:D 

Kiedy mówi, że chce SAMA, to w miarę możliwości umożliwiam jej to samosiownie. Nawet jak się wspina na zjeżdżalnie na placu zabaw albo chce iść po chodniku bez trzymania mnie za rękę. Jestem obok niej, nadzoruję i ufam, że w wielu przypadkach jest w stanie sobie poradzić. Jeśli nie - da mi znać. A guzy? A kto ich nie miał?

Oczywiście, że są też takie momenty i takie kwestie że negocjujemy dopóki nie wyjdzie na moje, ale z reguły robimy to pokojowo (choć ja należę do nerwusów, więc nerwy czasem mi strzelają).

Filozofia Steinerowska zakłada też życie możliwie jak najbliżej natury. Daleka jestem swojego ideału, ale staram się na ile to możliwe:) Poza tym kwestia zabawek... W przedszkolach waldorfskich górują zabawki drewniane i takie, które w zasadzie klasycznych zabawek nie przypominają ani trochę. Z tym u nas problem, bo na takie zabawki jakie chciałam nie było nas stać. Teraz powolutku zaczyna się to zmieniać i nie znaczy to, że Młoda dostanie tonę zabawek kupionych w jakimś fancy sklepie z waldorfskimi zabawkami. Wręcz przeciwnie...

O filozofii Steinera i o AP można wiele pisać. Polecam Wam wspaniały artykuł  
Ortodoksyjni APowicze wykluczają filozofię waldorfską z AP. Osobiście twierdzę, że ortodoksyjne AP w perspektywie czasu może przynieść więcej szkody niż pożytku. Nie można bowiem dawać dziecku wyboru w każdej dziedzinie i w każdym przypadku, bo nie ma ono odpowiednich kompetencji. Postawcie się w takiej sytuacji. Nie jesteście lekarzami, a zostawiono Wam wybór dotyczący sposobu leczenia czy ratowania życia innego człowieka. To skrajny, ale dość wyraźny przykład. Nie można też dziecka wychowywać bez zasad, jak twierdzi wiele rodziców z kręgów AP. Tyle, że nie mogą to być zasady tylko i wyłącznie dla dziecka, a dla całej rodziny. 

I tak, twierdzę, że filozofia Steinera ma wiele wspólnego z AP. I wierzę, że połączenie tych dwóch pozwoli mi zbudować dobry kręgosłup moralny mojego dziecka, a także mocne poczucie własnej wartości. 

Guzikowa choinka/ Buttons Christmas Tree

Już jakiś czas temu zauroczyły mnie drzewa z guzików pojawiające się tu i ówdzie na blogach. Jakoś tak nie było okazji żeby zrobić takie na własny użytek. Pomysł jednak wrócił jak bumerang teraz, przed Bożym Narodzeniem:) Oczywiście nie ja jedna wpadłam na tak genialny pomysł;) W sieci aż roi się od choinek wykonanych z guzików, patyków, wstążek i wielu innych ciekawych rzeczy. 

Lubię mieć przystrojony dom na Święta (pokażcie mi takiego, który tego nie lubi!), ale strojenie choinki ZAWSZE zostawiamy na dzień lub dwa przed Wigilią. Stąd też właśnie idea guzikowej choinki - wprowadza w świąteczny nastrój ale nie powoduje znudzenia choinką tuz przed Świętami. Poza tym gdybym ustroiła choinkę na długo przed Bożym Narodzeniem, to pewnie do Wigilii niewiele by z niej zostało. Istnieje też ryzyko, że po prostu stwierdziłabym, że jednak nie tak miała wyglądać;) Z tą guzikową nie mam tego problemu;) co najwyżej ją schowam;)

I was delighted by buttons trees shown on many blogs some time before, but there was no occasion to do one of them for us. The idea came back now, just before Christmas:) Of course it wasn't only me who came up with tih briliant idea - you can find plenty of inspiration for unusual Christmas tree in the internet.

I do like having my house decorated for Christmas (show me one who doesn't!) but decorating Christmas tree long before Christmas Eve is not for me - we always do this a day or two before Christmas Eve. thre is a risk, that if I did that earlier the tree wouldn't last till Christmas. And also I could change my mind if it comes about decoration... With button Christmas tree there is no such risk:)





 Wykonanie takiej choinki to bułka z masłem. nie potrzeba żadnych tutoriali;) Po prostu kupujecie guziki, kanwę malarską pożądanej wielkości, klej (byle nie biurowy, musi zastygać na przeźroczysto) i tyle:) Następnie rysujecie trójkąt lub kształt choinki - do wyboru do koloru, a następnie kleicie i kleicie, i kleicie aż przykleicie wszystko:)


Preparing own button Christmas tree is very easy. You don't need tutorial to do this. All you hve to do is grb some buttons, painting canva in the size that suits you and glue (but not shool glue, it has to be invisible when dry). Then you have to draw a triangle or christmas tree shape and stick and stick, and stick till you stick everything:)









Poza przygotowaniami do Świąt próbuję załatwić sobie wolontariat w Children Center albo w jednym z przedszkoli. Od czegoś muszę zacząć, a tutaj to jedna z lepszych możliwych ścieżek. Zwłaszcza, że państwo przyznało nam benefity, więc bez problemu będę mogła robić wolontariat i zapisać się na jakiś kurs:) W końcu czuję i wierzę w to, że wyjdziemy na swoje:) Wówczas też będziemy mogli żyć normalnie, bez benefitów. Także trzymajcie kciuki:) 


Pomelo i przeciwieństwa

Hanka musiała bardzo wpaść w oko Mikołajowi, bo prezentów dostała tyle, że gdybym miała każdy z osobna opisywać, to miałabym roboty na tydzień spokojnie. Jeszcze się nowej bryki dorobiła!Wychodzi na to, że mam wyjątkowo "grzeczne" dziecko;)

Ale ja nie o Mikołajkach chciałam, a o jednym z mikołajkowych prezentów. Chciałam napisać o Pomelo i przeciwieństwa już jakiś czas temu, ale że postanowiliśmy podzielić zakupione przez dziadków książki na 3 okazje, to dopiero teraz oficjalnie mogę Wam przedstawić...

Proszę Państwa oto...



Na całej połaci śnieg...

To jeden z moich ulubionych świątecznych utworów. Zwłaszcza ten w wykonaniu Anny Marii Jopek i Jeremiego Przybory. Wzrusza mnie, uspokaja i ładuje mnie niesamowicie pozytywną energią i mimo tego, że lubię wiele innych, to ten jest naj...

This is one of my favourite Christmas songs. Especialy when performed by Anna Maria Jopek and Jeremi Przybora. It touches me, calms me down and give so much positive energy...



Ciekawa jestem czy tutaj spadnie choć trochę śniegu, bo ponoć w ostatnich latach się pojawiał. Czy będzie na Święta? Wątpię, choć byłoby miło...Dla mnie Śnieg jest takim przyjemnym dopełnieniem Świąt. Może dlatego, że takie Święta zapamiętałam z dzieciństwa? A może dlatego, że takim wizerunkiem Świąt karmią nas media? Ok, pierwsza opcja jest przyjemniejsza....

Tak, śnieg to tylko dopełnienie. Natomiast NIE WYOBRAŻAM sobie Świąt bez ciasteczek. Nie tych kupnych, a tradycyjnych, pieczonych na długo przed świętami. Zdradzę Wam, że to jest właśnie sekret dobrych ciasteczek. Dzięki "leżakowaniu" przesiąkają smakiem, nabierają wyrazistości i odpływają się w ustach. Dlatego u nas machina ruszyła:-)  Pieczemy teraz, a przed Świętami będziemy zdobić.

W tym roku pieczenie jest absolutnie cudowne i wyjątkowe. Zobaczcie sami dlaczego...

I really wonder if there will be snow this year in here. It is so nice to have white Christmas. But I wonder if that is because I remember those from my childhood  or maybe because they show this image of  Christmas in tv... Well I prefere the first option:)

Yes snow is just a kind of bonus to Christmas, but the thing I cannot imgine Christmas without is baking cookies. This year is special and wonderful. Guess why?















Hania uwielbia foremki, wałki, formy do pieczenia,  ale najbardziej uwielbia robić z nich użytek. Dlatego też nasz pomysł na prezent na Mikołaja był prosty. Jej pierwszy zestaw do pieczenia. Nie lubię przeciętnych zabawek. Zawsze mam problem z tym co kupić Młodej. Większość zabawek, które ma dostała i w większości przypadków nie mieliśmy wpływu na to, co to było. Efekt jest taki, że o ile te zabawki w ogóle jeszcze są (większość spakowana), to i i tak leżą w koszu ewentualnie spełniają rolę czegoś co można z pudła wyjąć, a potem włożyć spowrotem. Nie cieszą, nie bawią. W tym roku mamy możliwość kupienia Młodej czegoś, co będzie cieszyło i będzie w użyciu. Okazje mamy aż 3, bo Mikołaj, bo Święta a potem 2 urodziny Młodej. Sama nie mogę się doczekać na te dni, bo wiem, że to co Hania dostanie wprawi ją w zachwyt:)

A nasze wypieki? Wybaczcie jakość zdjęć, ale pieczemy popołudniami i wieczorami... Koniecznie muszę sobie sprawić dobry obiektyw...Przepraszam też, że pokazuję niegotowy produkt, ale bądźcie cierpliwi:) Nie mogę ich teraz dokończyć:) To proces długotrwały:)

As Hania enjoys cutters, rolling pin and baking in general we decided to buy her her firs baking set. I don't really like ordinary toys, and Hania don't really want to play with most of them. And as we have 3 occasions to but her a gift (6th of Deceber, Christmas and then her birthday in January) we really want to give her something special, and I know she will be happy:) I can't wait to see her happy face:)

And our baking? I'm sorry for the quality of pictures. I have to invest in a good lense. And I do apologise that I show you  unfinished cookies but please be patient - I will show you everything:) It just takes time:)


Na pierwszy rzut czeski przepis na Vanocni Kvety - czyli Świąteczne kwiaty, które swoim kształtem przypominają kwiat gwiazdy betlejemskiej.

23 dkg mąki (flour)
7 dkg cukru pudru (castor sugar)
1 cukier waniliowy (1-2  tbs of wanilla sugar)
14 dkg masła (butter)
1 zółtko (1 egg yolk)
1łyżka rumu (może być trochę aromatu, choc to nie to samo, ja użyłam waniliowego) ( tbs of rum)
1 łyżka soku z cytryny (1 tbs of lemon juice)

Z podanych składników wyrabiamy kruche ciasto, wykrawamy gwiazdki i pieczemy w ok 180 stopniach aż będą złote. Ale uwaga, połowę gwiazdek musicie upiec na foremkach np do babeczek, tak jak widać na zdjęciu powyżej. To dlatego, że potem trzeba je złożyć. Ale o tym jeszcze napiszę:)

Make the dough from the above ingredients and cut star shapes. Bake the in 180 C till golden. But you have to bake the half of the on the cups like shown above. You will have to join them with a cream but I will write about that later on:)






Drugi przepis jest podobny:) - the second recipe is similar

25 dkg mąki (flour)
14 dkg masła (butter)
9 dkg cukru pudru (castor sugar)
2 żółtka (egg yolks)
sok i skórka z cytryny (grated peel and juice from one lemon)
dżem bądź konfitura (jam)

Zagniatamy ciasto i pieczemy w 180 stopniach, aż ciasteczka będą złote. Dżemem możemy przełożyć przed pieczeniem i piec już złożone albo możemy piec osobno i składać po upieczeniu. Ja osobiście wolę pierwszą opcję, choć w tym roku zrobiłam pół na pół, bo mam zamiar zrobić własny lemon curd:)

Make the dough from the above igredients and bake in 180 Celcius till golden. You can join them with jam before or after baking. I prefere the first way, but I bake them like that just in a half as I plan to make my own lemon curd.


AddThis