W temacie dyni...

Wnioskując po wielu odbytych rozmowach i wielu komentarzach przeczytanych na temat Halloween stale odnoszę wrażenie, że ludzie pojęcia nie mają co to za dzień i skąd się wziął. To nie amerykański obrządek a celtycki, mający jeszcze korzenie w czasach pogańskich. Dokładnej historii Halloween nie znam, z resztą nie moim celem jest przybliżać wszystkim znane idee. 

Dzień zmarłych w wielu kulturach obchodzony jest na swój sposób. Dla nas to dzień zadumy, w UK i w Stanach noc poprzedzająca tą zadumę przeznaczona jest na zabawę z dynią jako motywem przewodnim. A w Meksyku impreza z tej okazji przechodzi nasze polskie pojmowanie, bo tam jest wesoło, a motywem przewodnim są Calaveritas oraz wszelkiego rodzaju symbole śmierci. Bo dla Meksykanina śmierć jest esencją życia, umarli nie odchodzą, są stale z nami - więc po co się smucić? Trzeba się cieszyć:) Bo "życie choć piękne tak kruche jest"

1/ 2/ 3/ 4


My planów na Halloween nie mamy. Ślubny ma drugą zmianę więc jesteśmy same. Dynia jest, cukierki są więc gotowe jesteśmy:) A dynia w tym roku inna:) Zamiast charakterystyczne Jack O' Lattern mamy cos bardziej wymyślnego;)



Się wyżyłam:)



Obiad na gazie - zupa dyniowa, a jakże:) a ja wiercę:) Wiercenie w dyni to przyjemność, ale za ściany to ja się nie zabieram;)







Pestki dyni ususzyłam w suszarce - rewelacja. I pestki i suszarka:)







Anjamit

Tasty Tuesday - Pumpkin Soup

Kupiliśmy dynie już jakiś czas temu z zamysłem by je przeznaczyć na wycinanie. Zupełnie jednak zapomniałam o ZUPIE. Dyniową jemy tylko w okresie Halloween zatem jedna z dyniek musiała skończyć w garze.

Przepisów na zupę dyniową jest cała masa, ale ten jest zdecydowanie moim ulubionym. Podstawowy przepis jest łatwy i smaczny sam w sobie ale można przekształcić go w słodką lub całkiem ostrą zupę.


We've bought pumpkins some time ago and they were both supposed to be curved. Bot I totally forgot about SOUP. We eat pumpkin soup only in Halloween period so one of our pumpkins just had to ended in the soup. 

There are plenty types of pumpkin soup but this one is my favourite. The basic recipe is easy and tasty itself but the best thing in it is that you can prepare it as sweet or very hot&spicy. 



Do przygotowania zupy będziecie potrzebować:

1 średniej wielkości dynię
2 litry bulionu
6-8 ząbków czosnku
100 ml śmietanki 12/18
2 żółtka
gałkę muszkatałową
pieprz, sól
masło

Obierz dynię, pokrój i podpiecz z masłem w piekarniku aż dynia będzie miękka. Możesz też podsmażyć ją na patelni. Dodaj czosnek, gałkę i bulion (nie cały) i gotuj aż dynia będzie się nadawała do zmiksowania. Zmiskuj i dodaj resztę bulionu po czym zagotuj. Dodaj śmietanę. Do rozbełtanych żółtek dodaj trochę gorącego wywaru, wymieszaj i dodaj do zupy. NIE GOTUJ PONOWNIE, chyba, że chcesz dyniową jajecznicę;)

Jeśli chcesz by Twoja zupa była ostrzejsza i aromatyczna dodaj więcej gałki muszkatałowej a także chilli. Odrobina cynamonu też może być. Jeśli zaś wolisz słodsza zupę możesz zostawić taką, jaka jest na tym etapie albo dodać trochę cynamonu i cukru.

Zupa rewelacyjnie smakuje z nasionami:)



To prepare this soup you will need:

1 medium pumpkin
2 liters of stock
6-8 garlic cloves
100 ml os single cream
2 egg yolks
nutmeg
blackpepper, salt
butter for roasting


Peel the pumpkin, chop it and roast it with butter in the oven for till its soft.  You can also roast it on the hob.  Add garlic, nutmeg and stock (not all). Cook it so the pumpkin is ready to blend and then blend it. Add the rest of stock bring it to boil, add black pepper and nutmeg. Stir the cream in. Add a bit of hot soup to melted egg yolks and stir the mixture into the soup. DO NOT BOIL IT AGAIN unless you want pumpkin scrumbled egg;) 

If you want your soup to be more hot&spicy you can add chilli and more nutmeg. Even  pinch of cinnamon would be ok. If you prefer sweet pumpkin soup you can leave it just as it is on that stage or add cinnamon or a bit of sugar.




I nie zapomnijcie o grzankach:)


Don't forget about croutons:) 



A jutro zobaczycie efekt mojej zemsty na dyni:)

Tomorrow you'll see the effect of my revenge on pumpkin:)


Anjamit

Wybór czy przymus?

Ponoć na emigracji pierwszy rok jest najcięższy. Tak mówią ci, którzy poza swoim krajem są dłużej. Ponoć po fazie zachłyśnięcia nowym i przypływu energii przychodzi faza stagnacji i zniechęcenia. To wszystko przede mną. Chyba zbyt wcześnie na pisanie o tym jak żyje się w Anglii. 

Ci z Was, którzy śledzą bloga regularnie od jakiegoś czasu, byli świadkami naszej emigracji. Nie była to łatwa decyzja mimo tego, że nie jechaliśmy w ciemno, mimo tego, że Ślubny na starcie miał pomoc ze strony brata, że miał punkt zaczepienia. Nasze emigracyjne rozterki pokryły się w czasie z rozterkami dziewczyny, o której było głośno w mediach za sprawą jej listu do redakcji Wysokich Obcasów. 

Borowiecka chciała emigrować bo czuła, że w Polsce przegrała swoje życie, bo nie szanuje się młodych, bo pensje kiepskie, o pracę ciężko, a ZUS i Skarbówka zdzierają pieniądze. Po jej liście i po wywiadzie w Wysokich Obcasach, a także po występie w TVN-owskiej Uwadze zawrzało. Pomijając samą postawę Borowieckiej, to w wielu kwestiach trudno się z nią nie zgodzić. 

W Polsce nie szanuje się nie tylko młodych. Odnoszę wrażenie, że nie szanuje się nikogo. Pracodawcy w wielu przypadkach nie szanują pracowników. Ile razy polski pracownik idzie do roboty chory, bo się boi, że straci pracę? Ilu z Was ma śmieciowe umowy? Ilu z Was na papierze ma mniej niż zarabia w rzeczywistości (i tym samym niższe składki emerytalne)? Ile razy słyszeliście od pracodawcy "wie pan/ pani ilu takich mam na pani/ pana miejsce" ? Ile razy odmówiono Wam lub Waszym bliskim przyjęcia do pracy bo "szukamy osób młodszych". Nawet jeśli Was to nie dotyczy, to jest cała masa ludzi, którzy tego doświadczyli.

Kiedyś jedna osoba, która mnie zatrudniała powiedziała mi wprost, że nigdy nie zatrudni doświadczonej osoby po 40 czy po 50, bo woli zatrudnić kogoś młodego i sobie wyszkolić. Dlaczego? Bo starzy ludzie są wolniejsi, wolniej się uczą, czasem nie chcą się uczyć nowych rzeczy. Tak mniej więcej brzmiała odpowiedź. To co zrobić ze "starymi" po 40 czy po 50? Z tymi, którzy chcą pracować, uczyć się nowego i z tymi, którzy doświadczeniem i wiedzą biją młodzieńczy zapał? Co z niepełnosprawnymi, którzy mogą i chcą pracować, a tej pracy nie dostają, bo zdarza się, że pracodawcy szukają ludzi zdolnych do pracy (niekoniecznie nadającej się dla niepełnosprawnych), byle tylko papier z orzeczeniem był. 

A czemu ci pracodawcy tak kombinują i za przeproszeniem, ciulają na prawo i lewo zarówno pracowników jak i urzędy? Bo koszty, jakie ponoszą każdego miesiąca za każdego pracownika są ogromne. 

Innym przykład braku szacunku znajdziemy na niejednej polskiej uczelni. Cały system edukacji kierowany jest tak, by generować całe rzesze magistrów, względnie magistrów inżynierów...Z reguły wygląda to tak jak w tym kawale, w którym kumpel do kumpla mówi "jak pomyśle jaki ze mnie inżynier, to się boję iść do lekarza" (jakież to prawdziwe...). A dlaczego? Bo wykładowcy często olewają zajęcia i nie przychodzą, bo na wykładach przynudzają tym co recytują z książki, opowiadają swoje młodzieńcze perypetie, dowcipy lub też streszczają swoje życie rodzinne. Bo przepycha się studentów na komisach, bo za warunki się płaci, a jak się płaci to się przechodzi dalej, bo "przecież to dziecko jeszcze". Studenci nie są lepsi... Naród stale kombinuje jak robić żeby się nie narobić i dla przeciętnego studenta zdanie egzaminu bez ściągi graniczy z cudem, a ci którzy nie ściągają to kujony i frajerzy. Bo przecież w życiu trzeba się umieć ustawić...

O tym braku szacunku można by w nieskończoność w zasadzie....Wróćmy więc do kwestii emigracji.

Przy całej tej sprawie z Borowiecką pojawiły się komentarze, że z kraju wyjeżdżają nieudacznicy, ci, którzy boją się ciężkiej pracy, itd. itp...  Nie chce mi się strzępić języka, a w tym przypadku klawiatury, i tłuc głową w beton, bo i tak nie przebiję, a jedynie bólu głowy się nabawię. Tak z reguły mówią ci, którzy mieli lepszy start w samodzielne życie, z różnych względów...

Przez lata wolałam "polskie gówno w polu niż kwiatki w Neapolu". Teraz jednak zasilam grono polskich "nieudaczników" na obczyźnie. Póki co żyjemy za jedną, niewysoką pensję, bez benefitów za to z palcem w nosie. Bo nie martwię się za co wyżywić rodzinę, za co opłacić rachunki czy za co dziecku buty na zimę kupić. Bo z tej jednej pensji opłacamy wynajmowany dom (a nie klatkę o metrażu 37 metrów) i z tej jednej pensji go urządzamy. I jeszcze starczyło na urlop w Polsce. I dzięki tej jednej pensji śpimy spokojnie. Młoda rośnie, jeszcze chwila i rozejrzę się za pracą. W ZAWODZIE. ZA GODZIWE PIENIĄDZE. I wierzę, że znajdę. I pewnie na początku będzie to tylko pomoc nauczyciela, ale moja ojczyzna nawet takiej opcji mi nie dała. A starałam się. 

Nie każdy student kończąc studia ma 3 letnie doświadczenie w pracy w zawodzie, a pracy ogólnie pojętej 5 lat. Nie każdy student kończąc studia ma 2 czy 3 publikacje na koncie. Nie każdemu studentowi proponują doktorat. Wiem, że są tacy, którzy mają większe osiągnięcia. Jednak na moje ówczesne możliwości (moja doba miała tylko 24 godziny w ciągu których musiałam być na uczelni, dojechać do pracy, wrócić z pracy i jeszcze przygotować się na dzień następny na uczelni i w pracy, a do tego jeszcze uprać i ugotować bo mieszkałam na stancji i nikt za mnie tego nie zrobił) to było wszystko, co mogłam z siebie dać. A był taki moment, że ciągnęłam 2 kierunki na raz...

Czemu nie zrobiłam doktoratu? Bo sama systemu nie zmienię a palca nie przyłożę do wypuszczania debili z uczelni, którzy potem będą kształcić dalsze pokolenia. Tak już mam, że trochę ideowiec ze mnie. Dlatego też, w odróżnieniu od znajomych, nie pisałam prac magisterskich za kasę. A mogłabym...

Wiecie co mnie najbardziej wkurwia? Nie to, że ktoś ma mnie za nieudacznika. Swoją wartość znam. Najbardziej wkurwia mnie narzekanie Polaków na emigracji na swój los. Nikt nam z kraju wyjeżdżać nie kazał. Nie zmusiła nas do tego wojna. To był nasz wybór. Pewnie w większości dyktowany tragiczną sytuacją ekonomiczną, ale to i tak NASZ wybór. Nikt nas z kraju nie wygonił i nikt nie zakazał wracać. 

Nie idealizuję Anglii. Daleko mi do tego, mimo, że to piękny kraj i mimo tego, że od dziecka kocham angielski. Ale ten kraj w odróżnieniu od mojej ojczyzny daje mi szansę na normalne życie.



Anjamit

No to budujemy wieżę;)

Po tygodniu nieobecności wracamy pełni sił (no prawie). Po kilku tygodniach Hankowego ząbkowania przypałętał się wirus. Młodą dopadła choroba bostońska, która na szczęście u niej objawiła się tylko wysypką. Ale żeby nie było tak różowo to wysypka zajęła całą pupę, nogi, dłonie i gardło... Do tego doszła moja chwilowa bezsenność i wierzcie mi, przeszła mi ochota na cokolwiek... Czas jednak wrócić do żywych, bo wysypka ustępuje, Młoda odzyskuje humor a ja znów śpię normalnie:)


Olga nas zainspirowała i choć do Ewkowych zasobów nam daleko to swoją wieżę tez mamy:) A co:) Brakuje w niej kilku sztuk, których nie możemy odnaleźć, możliwe, że siedzą jeszcze w Polsce. Kolejne "cegiełki" zamówione, więc tylko zostaje czekać na paczkę z rodzinnych stron:)

A oto i wieża:)





Ostatnia cegiełka;)




Wieża może nie jest porażających rozmiarów, to raczej kamienica, no może już blok;) Ale za to ma w sobie troszkę anglojęzycznych pozycji:) Bo my moi drodzy czytamy i śpiewamy też po angielsku;) Co skutkuje tym, że Hanka zaczyna już podśpiewywać "ranenran" (round and round) i "odejong" (all day long). Pomaga nam w tym również miejska biblioteka, która wyposażona jest rewelacyjnie!




Niebawem dołączą do nas: Cyferki, Opowieść o Chłopcu, który chciał zostać delfinem, czaplą, wyżłem i stonogą, Babo Chce, Binta Tańczy, Lalo gra na bębnie, List w Butelce, Drugie urodziny Prosiaczka i Jesień na ulicy Czereśniowej. A jak się dziadkowie dorzucą to i może coś więcej;D 


Anjamit

DIY - czyli po prostu Piątek:)

Ostatnio mamy ciężki okres bo Hanka stale ząbkuje... Najpierw szły obie dolne trójki, teraz idą obie górne trójki a ja jestem na krawędzi i wyglądam jak zombie...

W związku z tym nie zrobiłam niczego nowego, zaskakującego czy zachwycającego ale dokończyłam komin dla przyjaciółki, która zgodziła się pokazać w nim na blogu. Dziękuję Kochana:*


We're having hard times recently as Hania is constantly teething...First both lower 3s, now both upper 3s and I am on the edge, looking like zombie. 


I haven't made anthing surprising or astonishing but I finish a cowl for my friend who decided to show herself in it on the blog:) Thank you for that my love:) 











Zdjęcia / Pictures: Bartko Dębkowski


Udało mi się także dokończyć szafkę nocną do pokoju Hani. nie jest idealna bo to mój pierwszy odnowiony mebel. Myślę, że użyłam złej farby... No cóż..Mimo to szafka wygląda całkiem całkiem:)

I have also finished the bedside table to Hanna's room. It's perfect but this is my first furniture I've ever renovated. I think I used wrong paint...Still it looks quite nice:)








Pokój Hani nie jest jeszcze dokończony więc komoda wygląda w nim raczej smutno, ale dokończenie jej pokoju zajmie mi trochę czasu zwłaszcza, że Ślubny nie jest przekonany do moich pomysłów:/ ...

As Hanna's room is unfinished the bedside table looks rather poor but it will take time to finish her room as my husband is not convinced to my ideas.....




Reszta prac w toku:)

The rest is still in progress:)



Edit: [Nie uściśliłam - te przetarcia są celowo zrobione by nadać szafce efekt shabby chic]



Have
a nice
weekend



Anjamit

Intuicyjnie...

Tydzień Bliskości za nami. Wraz z nim pojawiły się setki przemyśleń na temat mody, potrzeby organizowania konferencji i intuicji w wychowaniu. Stąd też ten post.

Każda debiutująca mama ma dylematy i obawy związane z pojawieniem się dziecka. Każda chce jak najlepiej i każda ma tylko dwa wyjścia. Albo zaufa radom starszego pokolenia lub bardziej doświadczonych koleżanek albo też wypracuje sobie swoją własną drogę do osiągnięcia TEGO CO NAJLEPSZE dla jej dziecka.

O odwiecznym dialogu między pokoleniami i o postawie "SAMA SE PORADZE" pisała już HAFIJA. Był taki czas, że ta postawa była mi bliska. Teraz wiem, że nie wynikało to tylko i wyłącznie z mojej buntowniczej natury, a raczej z tego, że otrzymywane rady w większości mi nie pasowały. Intuicyjnie czułam, że to nie to...

No właśnie, INTUICYJNIE...

INTUICJA to cudowna rzecz. Pod warunkiem, że "używana" mądrze. Intuicyjnie wybierałam sobie (i stosowałam) te rady, które mi pasowały, z którymi się zgadzałam i które nie dawały mi tego uczucia, że robię coś wbrew sobie. Kiedy jednak żadna rada nie przynosiła mi satysfakcjonującego rozwiązania i po prostu nie wiedziałam co zrobić to potrzebnej wiedzy po prostu szukałam. Przegrzebywałam internet, książki, czasopisma, konfrontowałam moją wiedzę z wiedzą innych - niczego nie brałam za pewnik. Takie właśnie działanie dyktowała mi moja intuicja. Bo dziecko to nie królik doświadczalny, a człowiek po to ma rozum by z niego korzystać. TAKŻE W CELU ZDOBYWANIA WIEDZY! W przeciwnym razie, gdybyśmy opierali się tylko na instynkcie/intuicji w pierwotnym jej znaczeniu to wzorem wielu zwierząt (których działania kierowane są tylko i wyłącznie instynktem właśnie) musielibyśmy nasze chore potomstwo odrzucać lub zabijać... 

Mocne porównanie? Jeśli ktoś się czuje urażony to przepraszam bardzo, ale powinien włączyć mózg i prócz zdawania się tylko na matczyny instynkt, potrzebnej wiedzy szukać i nie brać niczego za pewnik tylko ANALIZOWAĆ, DOCIEKAĆ SEDNA, KONFRONTOWAĆ ZDOBYTĄ WIEDZĘ Z TĄ JUŻ POSIADANĄ I TĄ ZASŁYSZANĄ. 

Dopiero wówczas, gdy mamy dobre rozeznanie w sprawie i naprawdę sporą wiedzę w danym temacie możemy wybierać to, co nam pasuje. I to w moim odczuciu jest mądrze używana intuicja. Bo poparta wiedzą.

Rodzicielstwo Bliskości jest czymś naturalnym i niemalże intuicyjnym, ale po dziesiątkach lat panowania czarnej pedagogiki i życia w przekonaniu, że "zimny wychów" * jest jedynym słusznym sposobem na "wychowanie" porządnego człowieka, ludzie potrzebują książek, konferencji i wsparcia w zmianie mentalności. 

Ile z was za radą starszego pokolenia zrobiło coś wbrew sobie? I gdzie wówczas była intuicja?

Intuicja czasem zawodzi... Ktoś dalej się upiera przy swoim?  Spróbujcie rozwiązać test z pierwszej pomocy polegając tylko na intuicji. Jeśli nie macie rzetelnej wiedzy możecie komuś zaszkodzić...



Nie neguję intuicji. Pod warunkiem, że idzie w parze z logicznym myśleniem...



* Istnieje różnica między zimnym wychowem a zimnym chowem - pierwszy zakłada nieokazywanie uczuć dziecku i nie przyzwyczajanie np. do noszenia - totalna odwrotność RB, drugi zaś nieprzegrzewanie dziecka a wychowywanie w niższych temperaturach co ma na celu zahartowanie dziecka i uodpornienie jego organizmu.


Anjamit

Co mi dała Hani vol. 2

Kiedyś pisałam o tym CO MI DAŁA HANIA, niektóre rzeczy się zmieniły (wrócilimy do prania w proszku) inne pozostały w sferze marzeń (domowe wędliny) ale ogólnie rzecz ujmując Hanka przyczyniła się do mojego "uświadomienia" w wielu kwestiach. A co jeszcze dała mi Hanka?

Umiejętność zadowolenia się nawet 5 minutami snu. Co prawda nie wystarczają one na zbyt długo ale dobre i tyle.  Z hojności dziecka korzystać trzeba...

Umiejętność pochłaniania pożywienia z prędkością dorównującą dźwiękowi. O swoje walczyć trzeba....Potem może już nie być o co;)

Umiejętność robienia 100 rzeczy na raz i to w locie.

Poza tym dała rewelacyjną wymówkę dla mojego spóźnialstwa..Taaaa, wyszło szydło z worka:P Zawsze lepiej zwalić na kogoś:P

Dzięki nie nie mam czasu na nudę. Zawsze jest coś do zrobienia:) Przebranie pieluchy, obsłużenie z napojem, przebranie, bo napój się wylał, wytarcie podłogi, nalanie nowego, przechwytywanie farb (zabezpieczenia przeciw dzieciom to jakiś pic na wodę...), zakładanie skarpetek, szukanie skarpetek, ponowne zakładanie skarpetek, podawanie miliona rzeczy z nadzieją, że może ta okaże się TĄ właściwą...i milion innych...

Dała mi też dobrą wymówkę dla kupowania kosmetyków - w końcu w większości używamy tych samych:)

Wymówkę dla mojego lenistwa:D Oł jeeee:D - "Nie mogę, bo karmię Hanię" :D tudzież "nie dałam rady, bawiłyśmy się z Młodą" lub inne - i znów wyszło szydło z worka:)

Wymówkę dla moich dziwactw - wszak to dla dobra dziecka. Dzięki temu urywam rozmowę zamiast tłumaczyć (niejednokrotnie zupełnie nadaremnie, bo głową muru nie przebiję, a że wyrok zapadł to i racji nie udowodnię), że nie wszystko jedno czym dziecko posmaruję i nie wszystko jedno czym je napoję (i wiele innych).

Poza tym dzięki Hance wiem, że połączenie słów MAMA i SAMA nie istnieje:D 

A jak chcecie wiedzieć co jeszcze można zyskać dzięki własnej progeniturze to zapraszam Was do Matki Kwiatka:)



Anjamit

Tasty Tuesday - Tomatoe & Cheese Pasta Bake

Dziś jedno z tych dań, które nie wymagają zbyt wiele uwagi i wysiłku. W zasadzie robi się samo. Zainspirowałam się daniem, które robi zaprzyjaźnione małżeństwo z tą różnicą, że moja zapiekanka jest wegetariańska:) 

This is one of those dishes which don't need much attention or effort. I was inspired by my friends who make it with meat. My Pasta Bake is vegetarian but also delicious. 





Uwielbiam zapiekanki makaronowe i zawsze z nimi eksperymentuję, ale ta jest wyjątkowo smaczna. Dlatego też chcę się podzielić z Wami moim przepisem (no i mieć go gdzieś na wszelki wypadek...;)

I'm a big fan of Pasta Bake and I always experiment during making one . This one is really delicious so I want to share it with you (plus I have to write down the recipe just in case...).


Makaron zapiekany w sosie serowo-pomidorowym

500g dowolnego makaronu

Sos serowy:

2 łyżki masła
2 szklani mleka
3-4 łyżki mąki białej
ser żółty (ja użyłam Cheshire ale z Cheddar też będzie pasował)
gałka muszkatałowa
pieprz
sól

Rozpuść masło w rondlu i stale mieszając dodaj mąkę. Mieszaj do uzyskania gładkiej konsystencji i złotego koloru. Następnie powoli wlewaj mleko stale mieszając. Dodaj ser i przypraw do smaku. Gotuj na wolnym ogniu stale mieszając aż sos zgęstnieje. Wymieszaj z surowym makaronem i przełóż do naczynia żaroodpornego.

Sos pomidorowy:

2 puszki pokrojonych pomidorów
1 cebula
1 papryka zielona
1 papryka żółta
sól
bazylia
oliwa do gotowania

Pokrój cebulę i papryki. Cebulę zeszklij na oliwie. Dodaj pokrojone papryki i pomidory. Przypraw do smaku i gotuj ok 5 minut. Sos pomidorowy wlej na makaron w naczyniu żaroodpornym, posyp startym serem i piecz w 180 stopniach C przez ok 30-40 minut lub aż makaron będzie miękki.


Tomatoe & Cheese Pasta Bake

500g of pasta of your choice

for white cheese sauce:

2 tbs of butter
2 cups of milk
3-4 tbs of white flour
cheese of your choice (I used Cheshire but Cheddar would be also great)
nutmeg
black pepper
salt

Melt the butter in a pan and stir it when adding flour. Cook it and stir it until it's smooth and gold then add milk and cheese. Stir it untill it's thick and smooth, add salt, black pepper and nutmeg to taste. Mix the sauce with uncooked pasta and put into a heatproof dish.


for tomatoe sauce:

2 chopped tomatoes in cans
1 onion
1 green pepper
1 yellow pepper
olive oil to cook
basil
salt

Chop onion and peppers. Heat olive oil in a pan, add the onion and when it's gold add peppers and tomatoes from cans. Add basil and salt to taste. Cook for 5 minutes and pour over pasta in the heatproof dish. Add some grated cheese and bake it for about 30 - 40 minutes in 180 C degrees (or untill the pasta is backed).






Smacznego:)



Anjamit

Poweekendowo...

Pogoda definitywnie nie ma zamiaru się poprawić ale na całe szczęście mój nastrój nie bierze z niej przykładu:) W dodatku coś, co postanowiło uprzykrzyć mi życie powodując paraliżujący niemalże ból pleców poszło w trzy diabły,  mogłam się zatem spokojnie cieszyć weekendem:) 

Sobota była bardzo owocna:) W pobliskim kościele odbył się zimowy kiermasz (kompletnie nie ogarniam... to kiedy był jesienny? W sierpniu????) na którym oczywiście musiałyśmy pójść:) Nawet "połamany" Ślubny zajrzał na chwilę, co pewnie też przyczyniło się do tego, że ominęły go atrakcje sobotniego wieczoru. 

Czemu połamany? Kilka dobrych tygodni temu w 100 litrowym plecaku nosił żwir. Nie pytajcie czemu...Efekt jest taki, że ból pleców go nie opuszcza, a że dowody musieliśmy odesłać do weryfikacji w jednym z urzędów....Prawda jest taka, że oboje miewamy problemy z plecami...

Mniejsza z tym...A co było na kiermaszu? W sumie niewiele - trochę gratów do kupienia, książki, domowe przetwory i loterie. Kupiłam marmoladę pomarańczową i omal słoika nie pożarłam wzrokiem. Dobrze, że wstrzymałam się z tym aż do powrotu do domu, bo marmolada okazała się diabelnie gorzka....Może uda się wykorzystać do wypieków:/

Udało mi się też obłowić w loterii:) Wygrałam pudełko chusteczek do nosa i mydło w płynie;D Tak, w tych loteriach można wygrać niemalże wszystko, co normalnie kupuje się podczas zakupów;) Było tez kilka perełek jak np. zestaw szklanek do latte z kawą a główną nagrodę w innej z loterii zgarnął ksiądz... 

Hanka obłowiła się najbardziej:) U jednej pani wylosowała sobie notes z długopisem, inna podarowała jej włóczkowe kapciuchy własnej roboty:)


Najładniejsze jakie były, w malinowym kolorze:) Jeśli ktoś zainteresowany podobnymi to mam namiary na panią:D Ja jeszcze nie umiem takich robić i nie planowałam, bo nigdy mi się nie podobały. Teraz się przekonałam. Są niezwykle praktyczne i grzeją stopę. Ale najważniejsze jest to, że stopa nie jest w nich skrępowana. Polecam:)

Dalsza część soboty upłynęła niezwykle sympatycznie w niezwykle sympatycznym towarzystwie:) Niestety Ślubny zmuszony był zostać w domu (plecy dały o sobie znać), ale my z Hanką bawiłyśmy się przednio:) Żal było wracać, ale liczymy na rewizytę;D i na kawę w środku tygodnia:)

A co poza tym u nas?

Przygotowujemy się też do Halloween. W końcu w okolicy masa dzieciaków:)


Wymieniamy się:)



Ewelina wygrała jakiś czas temu u mnie bransoletę w candy i poprosiła o komin do kompletu. W ten sposób postanowiłyśmy się wymienić:) Ewelinko paczuszka gotowa i jutro zostanie wysłana. Trochę zeszło, ale musiałam domówić włóczkę;)

Ja z kolei otrzymałam cudny przepiśnik, który kiedyś Hania dostanie w prezencie z zapisanymi przepisami na nasze ulubione potrawy:)


Ewelinko serdecznie dziękuję za cudny prezent:) Reszty paczuszki nie zdążyłam sfotografować...Przepadła w czeluściach naszych paszczy:D Dziękujemy:*

Poza tym przygotowuję paczuszkę na Jesienną Wymianę i spędzam czas na poszukiwaniu niezbędnych rzeczy do domu...

Na liście wciąż widnieje deska do prasowania, suszarka do ubrań (bo ta którą mamy nie daje rady, szkoda, że na bębnową nie ma miejsca), komoda, kwiaty, ozdobne pudła, i masa innych....No i trzeba zacząć myśleć o Bożym Narodzeniu, bo wszystkie ozdoby zostały w Polsce, a z jedną pensją nawet tutaj nie da się wszystkiego zorganizować w miesiąc. Wiece co? Teraz zaczynam rozumieć czemu tutaj już we wrześniu można kupić artykuły świąteczne...


To tyle, co u nas na chwilę obecną:) A jutro dowiecie się co w kuchni słychać:)

Anjamit

Zmysłowe Piątki - WZROK

To już ostatni wpis z cyklu ZMYSŁOWE PIĄTKI. Tym razem ćwiczymy WZROK. Na wstępie serdecznie dziękuję pomysłodawczyni za możliwość uczestniczenia w projekcie. Mam nadzieję, że skorzystałam na tym nie tylko ja i że moje pomysły przypadły Wam do gustu:)

To tyle słowem wstępu, a teraz poćwiczymy wzrok:)



Domowej roboty gra memory chodziła za mną dawno. Pomysł na naszą powstał na Islandii, ale dopiero teraz miałam możliwość dokończenia. A może raczej dopiero teraz był sens żeby ją dokończyć:)

Nie gramy standardowo, bo Hania jest za mała. Nasza propozycja jest taka:

Przedstawiamy dziecku 3 kartoniki, zapoznajemy z każdym z nich, następnie z pozostałych kartoników wybieramy jeden do pary (musi mieć taki sam rysunek jak jeden z wcześniej przedstawionych). Zadaniem dziecka jest wskazać parę. Potem dobieramy nowy kartonik z kupki i kolejny jako wzór do szukania pary.

Musze przyznać, że Hance idzie olśniewająco. W zależności od humoru....;)



Kolejną naszą propozycją jest sorter do kolorów.



Mam to do siebie, że gromadzę przydasie, ku utrapieniu Ślubnego, który raz za jakiś czas nakazuje je wywalać. Potem z reguły się okazuje, że głupia byłam i wywaliłam. No więc jak widać powyższy ocalał:) A był początkowo pudełeczkiem po ozdobach świątecznych. Po przemalowaniu akrylami stał się sorterem:) Małym bo małym, ale na nasze obecne potrzeby wystarcza:)

Wystarczy znaleźć odpowiednie przedmioty - drobne i we wskazanych kolorach i zabawa gotowa. 


 Młodej lepiej idzie wyjmowanie niż wkładanie, zwłaszcza w konkretne przegródki, ale to szczegół:) Pracujemy nad nim:D




A na deser coś, co mnie zauroczyło już jakiś czas temu na blogu Kasi. No nie ma bata - przy drugim bąblu wykorzystam. Po więcej zapraszam Was TU. Sara pewnie jest zachwycona:)



Post powstał w ramach projektu ZMYSŁOWE PIĄTKI



Pozostałe moje wpisy znajdziecie poniżej, oraz w zakładce ZMYSŁOWE PIĄTKI. Wpisy innych uczestników projektu odnajdziecie na blogu PROJEKT CZŁOWIEK.







Anjamit

AddThis