Hello Big Sister!

Przyjście na świat rodzeństwa jest ogromnym przeżyciem dla dzieciaków, wywrotem, z którym muszą się uporać praktycznie sami. Wsparcie ze strony rodziców to jedna (a zarazem kluczowa) rzecz, ale póki malec nie przepracuje sobie sam faktu, że już nie jest jedynakiem, to ten wywrót może trwać i trwać... Żeby ów wywrót Hani umilić postanowiłam uskutecznić małe przekupstwo:) Ale żeby nie było tak jednostronnie, to i ona musiała się wysilić. Tym sposobem powstały prezenty od Niej dla Niego i od Niego dla Niej:) 

On, co prawda, nie musiał się gimnastykować, jak zrobić prezent i jeszcze utrzymać go w tajemnicy przed Nią (ta przyjemność spadła na mój kark), ale i tak sprawił Jej ogromną radość obdarowując ją książką, etui na kredki, chustą dla lalki i kolorowankami. Ona Jemu podarowała zaś swą pomocną tęczową dłoń i coś do gapienia się, ślinienia i gryzienia ( w późniejszym czasie). A oto efekty ciężkich prac :)

Pierwszą odsłonę tęczowej dłoni Hani dla Patyka możecie zobaczyć TU. To była pierwsza rzecz, którą chciałam zrobić dla Młodego i którą zrobiłam, a w zasadzie zrobiłyśmy:) Projekt prosty, wystarczy bodziak, tektura, farby do tkanin i dłoń dziecka:) Żeby było bardziej kreatywnie użyłam tylko podstawowych kolorów zmieszanych ze sobą. W ten sposób Hanka widziała, że barwy można uzyskiwać samemu:)
















Efekt końcowy na właścicielu:)



Prezenty od Niego dla Niej były o wiele bardziej wyczerpujące :) Zwłaszcza chusta do noszenia lalek. Tak naprawdę oba projekty bardzo proste, ale nie do do końca zrozumiany opis tworzenia chusty zrobił swoje;)







Z pomocą przy wypełnianiu etui przyszedł mi funciak - coś jak polskie "wszystko po 5 złotych" z tą różnicą, że w funciaku czasem można naprawdę fajne rzeczy kupić, niekoniecznie "pachnące" Chinami. Tak oto kupiłam cały zestaw kolorowanek w rozmiarze idealnie pasującym do mojego etui oraz komplet kredek świecowych (zastąpionych potem drewnianymi).




Do uszycia chusty dla lalek użyłam materiałów Moda z kolekcji Folklore i żółtego z serii Solid od Kona Fabrics - połączenie tych dwóch mnie urzekło i choć za żółtym nie przepadam, to chyba zaczynam się przekonywać:)





 



 














Prócz hendmejdowych giftów były też słodycze i książka - dla równowagi o warzywach:) Nie wiem jak Patyk, Hania z prezentów jest wyraźnie zadowolona:) Patyk z kolei będzie miał piękną pamiątkę:) A jak ich relacje? Widać na zdjęciach:) Choć nie zawsze tak bywa, to uwielbienie jest widoczne z obu stron:)


 A tutoriale znajdziecie  TU i TU :)


Do następnego:)

Do what your body tells you

Od narodzin Patyka minęły dwa miesiące, piękne ale też niełatwe. Pomijając kwestię totalnej reorganizacji codzienności i poznawania siebie nawzajem, zaliczyłam kolejny życiowy, a konkretnie żywieniowy przewrót. Dzięki wsparciu i wiedzy Mamy Magenisiowej doszliśmy do źródła okropnych odparzeń Patykowej pupy, a ja tym samym musiałam z diety całkowicie wyeliminować nabiał. Z glutenem dzielnie walczę. Moja dieta i powolna zmiana żywienia nas wszystkich kosztowała i jeszcze kosztuje mnie sporo energii, ale... powoli i do przodu :) Po dwóch miesiącach przerwy zatęskniłam do tego miejsca, więc na powrót jestem, choć mój czas skrócił się do wartości ujemnych, to po prostu nie mogę tak siedzieć i nic nie robić ;)

Patryk zwany przez nas pieszczotliwie Paprykiem (przypadkowe przejęzyczenie przyjęło się w rodzinie) względnie Patykiem (choć posturą raczej konar przypomina albo mały pieniek) kończy dwa miesiące. Ponad dwa miesiące temu byłam pełna obaw o to, czy spełni się moje marzenie, czy urodzę w domu, w basenie i bez problemów. Udało się! Choć nie do końca tak miało być. Miał być spokój, cisza, relaksująca muzyka i poród w hipnozie przy świetle świec. A jak było? Na wariackich papierach....

Godzina mniej więcej 1 w nocy, budzi mnie dziwny ból. Piszę do Matki Kwiatka że się chyba zaczyna i idę pod prysznic. Po prysznicu potwierdzam Ani, że to to, budzę Ślubnego i rodziców - w końcu ktoś musi napełnić basen. Zamykam się w łazience i liczę skurcze. O 2 w nocy upewniona, że akcja się rozpoczyna i że poród się zaczął dzwonie do szpitala z prośbą o przysłanie położnych. Dyspozytorka wnioskując z ilości i długości skurczy w trakcie rozmowy, niezwłocznie informuje położne i każe wziąć paracetamol... Do tej chwili wszystko idzie zgodnie z planem. Tyle, że akcja zaczyna niebezpiecznie przyspieszać.

Między skurczami niemal biegne na dół by resztą sił przed kolejnym skurczem poinformować resztę, że mamy mało czasu. Wracam na górę, do łazienki. Potrzebuję być sama, wyciszyć się. Nie mogę... Czuję jak akcja przyspiesza, dzwonię do położnej i dukam do telefonu ściśniętym gardłem "hurry up". Tylko na tyle mnie stać. Schodzę na dół, czuję powoli zbliżające się bóle parte i modłę się, żeby zdążyli napełnić ten cholerny basen i żeby położna zdążyła. 

Dzwonek do drzwi - taksówką przyjechało chyba pół sprzętu medycznego ze szpitala. Butla z tlenem, jakieś pompy, maski i inne rzeczy na wszelki wypadek. Położnych nie ma, a ja oparta o stół czuję, że za chwilę się zacznie. Czuję nieodpartą chęć parcia... Zaciskami nog. Ból już jest nie do zniesienia, trzęsę się. Bo boli... Hipnoza? Coś tam w tle leci. Pali się jaśminowy wosk, ja wdycham olejek neroli. Wszystko na nic, bo stale po głowie chodzi mi myśl " gdzie położna, gdzie woda.." 

W końcu wody jest na tyle, że mogę wejść do basenu. Jezu, jaka ulga. Połowa bólu mniej. Zaczynam znów kontaktować i informować o przebiegu porodu. Woda jest za ciepła, jest jej za mało choć cały czas płynie wężem i jest dolewana garnkami. Przyjeżdża położna! Starsza kobieta o miłej aparycji. Informuje ją, ze to już blisko. Pytam czy w razie czego jest gotowa przyjąć poród z dystocją. Dzwoni do szpitala, żeby w razie czego mieli w zapasie karetkę. Obie jesteśmy spokojniejsze. Kolejny skurcz - odeszły wody. Chwilę później przyjeżdża druga położna, ta główna. Zanim zdążyła mnie zbadać mówię jej, że mam właśnie bóle parte. Sprawdza. Pełne rozwarcie....

"Do what your body tells you" mówi. Czuję moc. Ból ogromny, jakiego nie znałam z porodu Hani. Czuję skurcze i to, jak Patryk przeciska się przez kanał. Czuję jak wychodzi. Między skurczami wraca mi świadomość, opowiadam położnym co czuję, monitoruje stan wody, której nadal jest zbyt mało żeby urodzić. Położne chcą bym rodziła poza basenem. Ślubny przygotowuje podłogę, rodzice dalej noszą wodę. Nie ma takiej siły, która wyciągnie mnie z basenu! Zmieniam pozycję na klęk podparty, obniżam maksymalnie tył. Położne godzą się bym została w wodzie. Skurcz. Paskudny... "Head is out" mówię i dotykam głowy synka. Kosmata ogromnie. Czuję przypływ mocy. Całuje Ślubnego w rękę, którą mnie głaszcze. Odpoczywam... Tato wlewa ostatni gar wody.
"Another is coming" informuję położne na chwilę przed skurczem. Ten był ostatni...





To nie karmienie sprawia mi taki ból, a poród łożyska ;)
















Wzruszone położne mówią, że jeszcze nie były przy tak dobrze zorganizowanym porodzie, że rzadko rodząca jest tak świadoma i tak dobrze kontroluje przebieg porodu. Jestem dumna z siebie. Ze swojej determinacji, wiedzy, intuicji i wiary w swoje ciało. Udało mi się. Ale nie byłoby tak gdyby nie cudowni ludzie obok mnie. Mój mąż, moi rodzice i dobre położne. Nie udałoby się gdyby Victoria nie przypomniała mi "Do what your body tells you"...

Cały poród trwał 2 godziny 20 minut od pierwszych bóli zapisanych w wiadomości do Matki Kwiatka. Jedno powierzchowne pęknięcie i jedno otarcie. Zero środków znieczulających, zero ingerencji - czysta natura... Półmrok po narodzinach, przyciszone głosy, pępowina przecięta po wytętnieniu przez Ślubnego, a zawiązana przez mojego tatę, mama trzymała Hanię, która obudziła się chwilę po narodzinach brata. Prawdziwie rodzinny poród... Wymarzony...











Pierwsza kąpiel















 Ponoć poród można porównać do maratonu. Ja swój przebiegłam w zawrotnym tempie. Podobnie było z zawijaniem się macicy. W ciągu czterech dni zawinęła się cała. A ja w ciągu tych czterech dni "rodziłam" na nowo. Tyle, że te bóle były o wiele gorsze od porodu. Z bólu wyłam, nie mogłam się poruszać za bardzo, przy karmieniu łzy leciały mi strumieniami. Poród przy tym to był pikuś...
 
Kochane przygotowujcie się do porodów! To doświadczenie zmienia życie - daje moc i wiarę, albo ją odbiera. Mamy duży wpływ na to, jak będzie przebiegał poród. Warunkują go nawet pozycje w których siedzimy czy odpoczywamy w ciąży, warunkuje go nasza aktywność fizyczna, dieta i nasze nastawienie. Bólu nie można wyeliminować, ale można nauczyć się z nim radzić. Poród może być piękny!

AddThis