Ona


Zmienia się z dnia na dzień. Dorośleje... Mimo tego, że nadal jest taka nierozłączna, nieoderwalna ode mnie. A ja choć czasem tym zmęczona wiem, że Jej to potrzebne. Nie tylko po to, by czuć się pewnie i spokojnie w towarzystwie mamy, ale także po to, by się uczyć. Obserwuje mnie uważnie. Każdą moją czynność. Dosłownie każdą.



Kąpię się, Ona zdecydowanym głosem oznajmia "MYJA" i próbuje wspiąć się do wanny, a kiedy już w niej
jest (jeśli nie jest, jest dramat) mydli się mydłem nie pomijając nawet oczu.

Korzystam z toalety, Ona bierze swój nocnik i zasiada na nim twierdząc "SIUSIU". 

Smaruję się olejkiem lub masłem, Ona upomina się o swoją porcję i nakłada specyfik na policzki, czoło, włosy i brzuch. 

Maluję się, a Ona czeka na pędzelek lub dopomina się następnego by pomalować policzki niewidzialnym pudrem.

Sprzątam, a Ona wyjmuje swoje chusteczki nawilżane i szoruje podłogę, ściany, meble, kota, siebie, kaloryfer, znów podłogę, moją nogę i twarz śpiącego taty.

Czytam, a Ona siada obok z kolejną książką i czyta po swojemu nie zważając na to, że to jej czytam. I nie mogę przestać bo krzyczy "CITAŚ".

Myję zęby, Ona razem ze mną. Najpierw pieczołowicie wysysa pastę, potem szoruje zęby gryząc szczoteczkę i machając drugą ręką, bo nie do końca ogarnia, że ręce nie muszą wykonywać tych samych ruchów, w tym samym czasie.

Rozwieszam pranie, Ona je zdejmuje, nim zdążę powiesić następną sztukę...Ja sadzę, Ona "wysadza"... Ja układam, Ona rozkłada... I tak całymi dniami.

I mimo tego, że czasem brakuje mi bardzo choćby chwili tylko dla siebie, że czasem strasznie mnie to frustruje, do tego stopnia, że mam ochotę pieprznąć tym wszystkim i wyjść, to wiem, że to jest Jej czas. Że to jest dla niej najlepsza nauka. Że nikt inny, w tak prosty sposób nie przekaże Jej tego, co przekazuję ja codziennymi czynnościami. Staram się więc odpuszczać i daję Jej swobodę w nauce samodzielności. Dla swojego i jej spokoju;)


P.S. Zdjęcie jeszcze z Islandii, jakoś ostatnio nie mogę dojść do porozumienia z aparatem...

Anjamit

O złości jeszcze...

O złości pisałam TUTAJ, ale odnoszę wrażenie, że post nie do końca został zrozumiany. Do napisania poniższego zbierałam się długo, bo problem dotyczy niemalże każdego. Przyznaję otwarcie - mam problem ze złością (temperament choleryka...). Podobnie jak większa część społeczeństwa. Sęk w tym, że złość jest NADAL traktowana jak temat TABU. 

Zwłaszcza jeśli chodzi o złość którą czujemy względem własnego dziecka.

Część z Was pomyśli, że to bzdura, bo znaczna większość polskiego społeczeństwa opowiada się za biciem dzieci, czyli daje upust własnej złości.

No i tu leży sedno sprawy.

Bo gdyby taki Iksiński miał możliwość porozmawiania o swoich złych emocjach z kimkolwiek, gdyby w dzieciństwie mógł mógł swoją złość okazywać zamiast tłumić w sobie, gdyby NAUCZONO GO jak sobie z tą złością radzić to najprawdopodobniej nie dawałby teraz upustu tejże złości i nie tłukł własnego dziecka.

Dlatego moi drodzy uważam, że ZŁOŚĆ to temat TABU. 


Ile razy w dzieciństwie słyszeliście "nie złość się", "nie wolno się złościć" , "uspokój się natychmiast" i inne tego typu? A ile razy ktoś pokazał Wam jak sobie radzić w momentach skrajnej złości? Ile razy rozmawiano z Wami o złości i o trudnych emocjach? 

Złość wrzuca się do wora z napisem ZŁE EMOCJE. I w tym worze znajdziemy też gniew, nienawiść, zazdrość, zawiść i parę innych. A ja Wam powiem, że NIE MA ZŁYCH EMOCJI. Są tylko EMOCJE ŹLE PRZEŻYWANE. 

W końcu "Człowiekiem jestem i nic co ludzkie nie jest mi obce". Czyż nie?


Nie jesteś złym człowiekiem, ani złym rodzicem jeśli wkurzasz się na własne dziecko. Nasze dzieci są cudowne i wspaniałe, ale nie oszukujmy się - tak jak każdy człowiek bywają wkurzające. Z różnych powodów. Czasem powód nie leży po stronie dziecka, a po naszej. Bo akurat mamy gorszy dzień, spadek empatii i cierpliwości. Jeśli dorzucimy do tego choćby stres - zamieniamy się w tykającą bombę.

Wiele razy spotkałam się z tekstem "jak można się złościć na swoje dziecko". Owszem, można. Szczerze zazdroszczę tym, którzy na swoje dzieci się nie wkurzają. Ale albo pewnych rzeczy nie pamiętają (lub pamiętać nie chcą), albo mają cud dzieci, albo mają cierpliwość porównywalną z granitem...Tak czy inaczej pozazdrościć... Mówię to zupełnie bez złośliwości. Bo ja chciałabym mieć taką cierpliwość... A na własne dziecko można się wkurzać tak, jak na każdego innego człowieka. Wszak dziecko ma swój własny charakter i temperament.

Wiele razy spotkałam się też z tekstami typu "klaps to nie bicie", "mnie też lano i nic mi nie jest". Wy zapewne też słyszycie co chwila takie "kwiatki"... I choć szlag mnie trafia, to wiem, że głową muru nie przebiję, ale mogę rozmawiać o złości. O tym, że to normalne. I o tym, że są inne sposoby radzenia sobie z własną złością niż bicie. Bo wśród bijących własne dzieci, są też tacy, którzy nie chcą tego robić. Nienawidzą się za to, ale nikt nim nigdy nie pokazał, że można inaczej. Bo sami byli bici. Bo nie dano im prawa przeżywania własnej złości. 

Nie byłam dzieckiem maltretowanym, ale jak zdecydowanej większość dzieciaków w latach 80 zdarzyło mi się oberwać. Nie pamiętam żebym od rodziców słyszała, że nie wolno się złościć, wydaje mi się że wręcz przeciwnie. Niejednokrotnie jednak słyszałam to z ust ludzi z mojego otoczenia. Matka natura obdarzyła mnie ogromną empatią, resztę dokończyli rodzice, zwłaszcza mama dla której nie było nigdy tematów tabu. A to, że teraz, w wieku dorosłym uczę się przeżywać i wyrażać złość? Cóż nigdy nie jest za późno. Poza tym, dopóki nie pojawiła się Hania byłam pewna, że problem mnie nie dotyczy, bo przecież ja to wiem. 


I tu moja prośba do Was. Nie oceniajcie. Nigdy nie wiecie jaka historia kryje się po drugiej stronie. A jeśli macie jakieś sposoby radzenia sobie ze złością piszcie. Jestem pewna, że wielu osobom się przydadzą:)



Anjamit

Zmysłowe Piątki - Węch

Tym razem w Zmysłowych Piątkach kolej na zmysł WĘCHU. Ciężko było mi wymyślić coś ciekawszego dla Młodej, niż samo wąchanie różnych rzeczy. Koniec końców na samym wąchaniu się skończyło;)






Nasza codzienność wypełniona jest zapachami - przyprawy, kosmetyki, rośliny, pożywienie... Można wymieniać w nieskończoność. Nie organizuję Młodej zabaw węchowych często, bo codziennie przecież ma możliwość rozwijania zmysłu węchu. Zwracamy uwagę na zapachy, także te mniej przyjemne. Na spacerach wąchamy kwiatki, w księgarniach książki, a w sklepach z odzieżą - o dziwo, odzież;) Bo przecież wszystko ma swój zapach. Sam człowiek jest skarbnicą zapachów;)

A nasza propozycja zabawy?

Jest banalna i przyjemna. Wystarczy przygotować rzeczy które chcemy dać dziecku do powąchania i kilka kartoników lub kartkę pociętą w kwadraty.

Ja użyłam octu, masła kakaowego, olejku jaśminowego, wody różanej, oleju kokosowego, curry i cynamonu.  Wybrałam rzeczy jadalne, bo problem z Hanką jest taki, że nadal wiele rzeczy ląduje w jej paszczy. Na szczęście instynktownie wybiera rzeczy, które jej nie zaszkodzą, ale wiecie...Strzeżonego Pan Bóg strzeże...




Każdą z przygotowanych rzeczy przenosimy w niewielkiej ilości na kartonik, najlepiej opisany;) i dajemy dziecku do powąchania.


Zabawa ma kilka opcji:
- starsze dzieci mogą wąchać kwadraty i pokazywać, który produkt znajduje się na danym kwadracie
- młodsze dzieci wąchają najpierw daną rzecz, a potem kwadraty, następnie dopasowują kwadrat do produktu (w sumie to też opcja dla starszych:P)
- maluchy wąchają jak chcą:)

Można też użyć łagodnej chemii takiej jak szampony, balsamy, płyny do pułkania, żele, płyny do naczyń. To w przypadku starszych dzieci, które określą cz coś jest jadalne czy nie.

Można też, i to najlepsza zabawa, zakryć dziecku oczy i podsuwać zapachy pod nos. To niestety u nas za kilka lat...

A Wy macie jakieś inne pomysły?

Post powstał w ramach projektu Zmysłowe Piątki



Projekt Zmysłowe Piątki możecie śledzić na blogu PROJEKT CZŁOWIEK, gdzie znajdziecie więcej inspiracji, a także garść niezbędnych informacji o zmysłach. Moje wpisy z cyklu możecie znaleźć klikając w zakładkę ZMYSŁOWE PIĄTKI na pasku stron.


P.S. A wiecie jak Hanka wącha? Dmucha najpierw w coś, a potem wykonuje wdech:D Słodkie to:D

Anjamit


Zmysłowy Piątek - Słuch

Nasz wyjazd przyczynił się do małego opóźnienia w cyklu, ale dziś nadrabiamy więc będą dwa posty. Na początek post zaległy, z zeszłego tygodnia, a będzie o zabawach rozwijających zmysł SŁUCHU.






Pamiętacie jak robiłam w ramach Inspiracji Na Weekend Muzyczne Kapsuły? No przecież to rewelacyjny sposób by ćwiczyć słuch dziecka! I do tego stosunkowo niedrogi, zwłaszcza dla tych, którzy i kupują dzieciakom jajka niespodzianki. A jak ktoś nie kupuje, zawsze może poprosić znajomych o odłożenie kilku sztuk. My dostaliśmy cały worek:)






Kapsułki nie są jednak zabawką wieczną, więc częściowo nie przetrwały, reszta została w Polsce. Trzeba będzie pomyśleć o nowych. Zwłaszcza, że dzięki nim łatwo można zrobić słuchowe memory. Wystarczy tylko zrobić po dwa pojemniczki z tym samym wypełnieniem:)


W jaki inny sposób rozwijamy słuch? 

Śpiewamy i słuchamy muzyki. Najlepiej zróżnicowanej:) Bo nic innego tak jak muzyka nie rozwija słuchu. 

Czytamy, a podczas czytania różnicujemy głos, więc jest zabawnie, bo szepczemy, krzyczymy, dyszymy, huczymy, świszczemy, świergoczemy, grzmimy, ryczymy, czytamy szybko, wolno, bardzo szybko i bardzo wolno....Na wszelkie sposoby;) 

No i zabawa w naśladowanie odgłosów, bo to rozwija nie tylko słuch ale i mowę:)

Niestety na tym etapie rozwojowym Hanki bardziej skomplikowane zabawy słuchowe nie wchodzą w grę, bo Młoda jest po prostu za Młoda. Ale bez problemu wskaże zwierzę, które wydaje z siebie dany odgłos:)

A może Wy znacie jakieś zabawy słuchowe dla dziecka półtorarocznego?


Post powstał w ramach projektu


Projekt Zmysłowe Piątki możecie śledzić na blogu PROJEKT CZŁOWIEK, gdzie znajdziecie więcej inspiracji, a także garść niezbędnych informacji o zmysłach. Moje wpisy z cyklu możecie znaleźć klikając w zakładkę ZMYSŁOWE PIĄTKI na pasku stron.





Anjamit

BLW, AP, SP, NHN i inne - czyli na wesoło;)

Pewnie takich tekstów w sieci masa. A co tam, będzie kolejny. Bo może ktoś nie trafił na takowy wcześniej;)

Onego czasu, tu i ówdzie pojawiały się teksty, że ludziom palma odbija z tymi trendami wychowawczymi. W większości tych tekstów wyczytać można jedynie, że ktoś jest AP, albo nie, że dziecko na BLW lub NHN. Inni jeszcze EKO, SP, a jeszcze inni stosują się do PBP czy też NVC (zwał, jak zwał). I jeśli jesteś w temacie, to masz łatwiej. Jeśli nie, bo dopiero raczkujesz w zawiłościach rodzicielstwa, to współczuję, bo czeka Cię skakanie między oknami tekstu, a Wujkiem Google i Ciotką Wiki...

Poniższa ściągawka powinna Ci pomóc. A całej reszcie, która siedzi w temacie wrzucić na luz i pośmiać sie trochę;)

To do dzieła! Kolejność przypadkowa...

BLW - Z angielskiego - Baby Led Weaning, z polskiego ponoć Bobas Lubi Wybór. Metoda żywienia dziecka dla Matek Polek, co to w chałupach siedzą, mają czas zdzierać spaghetti ze ścian i paneli, względnie wydłubywać z dywanów, a cały proceder konsumpcyjny uwieczniać na pierwszych słit fociach swoich dzieciaczków. Idealna metoda pozbywania się teściowych na AMEN (względnie własnych, lekko naprzykrzających się mamuś). Jedno zakrztuszenie się dziecka i kłopot z głowy. Dziecko sobie poradzi, a jak! W końcu to cwane bestie są. A "mamusia" zejdzie na zawał. Na mur beton!

AP - inaczej Attachment Parenting, po polskiemu - RB - czyli Rodzicielstwo Bliskości...To dla hardcorowców, którzy wykazują masochistyczne zapędy...No bo jak inaczej określić kogoś kto na własne życzenie ładuje sobie do wyra małe zawiniątko i nie wypuszcza do 5 roku życia? Apowcy przypominają trochę kosmitów. Bez względu na płeć chodzą owinięci szmatami, w których kryją swoje skarby największe, a jak te skarby się drą i wiją w konwulsjach, bo batonika nie dostały, to Apowcy wprowadzają się w stan ZEN. Bo co innego mają zrobić, żeby bachorstwa nie utłuc? Apowskie kobiety są wyjątkowymi masochistkami, trzymając na wysuszonych do rozmiaru rodzynków cyckach swoje pociechy, które po otrzymanej dawce mleka wracają do robienia szlaczków (o ile w zerówkach jeszcze się szlaczki robi), tudzież innych ważnych czynności. A w ogóle to Apowcy to zboki - nie dość, że śpią z dziećmi w łóżkach, karmią cyckiem do gimnazjum co najmniej, to jeszcze kąpią się z nimi kąpią....I jeszcze mają czelność wmawiać, że to jedyna słuszna metoda i że to dla dobra ogółu!

SP - Slow Parenting... To dopiero zajawka! Wystarczy być leniem, względnie flegmatykiem i już przepis na metodę wychowawczą gotowy. Normalnie to się dzieckiem trzeba zająć, a ci, co wyznają SP mają wszystko w dupie. Bo wystarczy dziecko na łączkę puścić, niech pohasa sobie wśród trawek, motylków i kwiatuszków. Może wyrośnie na małego botanika lub ornitologa? Przynajmniej nie będzie truć, żeby mu kupić nowe PSP czy Xboxa. I na prądzie się zaoszczędzi. Na lekcjach karate, japońskiego, kaligrafii, czy szybkiego czytania też, bo przecież chodzi o to żeby było SLOOOOOOWWWWWWW i bez napinki. Czyli generalnie bracie, siostro CHILLOUT...

NHN - podobnie jak BLW - metoda dla Matek Polek okupujących wraz z progeniturą własne (czasem wypożyczone) 4 kąty. Z tą różnicą, że uwiecznianie na słit fociach gołych tyłków pociech jest passe i społecznie nieakceptowalne. I nie można tu nawet mówić o słit fociach...co najwyżej o gównianych fociach. Bo moi drodzy NHN to wychowanie bez pieluch. Jak sie domyślacie, stosujący tą metodę mają, ekhm, KUPĘ roboty. Zwłaszcza w pierwszych trzech miesiącach życia swojego wyczekanego potomka... Ale cieszą się, bo na pieluchach i chusteczkach zaoszczędzą. A potem są dumni, bo synuś sąsiadki ma 3 lata i jeszcze robi w pieluchę, a ich Promyczek ma 9 miesięcy i siada na nocnik... A potem przychodzi rotawirus, co go Promyczek ze żłobka przyniósł i dupa blada, na nic wychowanie bez pieluchy czy wczesne odpieluchowanie....

EKO - To dla tych czujących misje zbawiania świata... Gdyby mogli przemalowali by się na zielono na znak jedności z naturą. Swoje dzieci z resztą też, bo przecież już nie używają mydła, o balsamach czy antyperspirantach nie wspomnę. Zęby myją gliną, smarują się olejami i masłami, okładają błotem z Morza Martwego, a całą resztę EKOburaków najchętniej z tym błotem by zmieszali (no może nie konkretnie z tym, bo tego szkoda). Ich domy śmierdzą octem, a oni sami wierzą w niezawodną moc kryształu ałunu, orzechów piorących, względnie piorącej kuli... No, totalny odjazd....

PBP/ NVC - Porozumienie Bez Przemocy...Dobre dla tych, co mają czas, są flegmatykami, filozofami, względnie lubią sobie pogadać, a nie mają z im więc swoimi wywodami katują dzieci. Zamiast darcia japy "RZUĆ TEN NÓŻ GÓWNIARZU!!!!!!!!!" rodzic stosujący PBP strzeli gadkę w stylu "Kiedy się tak beztrosko bawisz tym nożem, umieram ze strachu, że możesz zrobić sobie lub komuś innemu krzywdę, dlatego proszę cie, odłóż ten nóż w bezpieczne miejsce, albowiem bardzo się o ciebie martwię......" O ile dziecko nie zdążyło poharatać owym nożem wszystkiego w koło, łącznie ze sobą, to jest dobrze. Oczywiście w głębi duszy, taki rodzic ma ochotę powiedzieć zupełnie co innego, ale to już zostawię Waszej wyobraźni;)

Jest jeszcze CTFD...CALM THE FUCK DOWN - Czego sobie i Wam życzę;)


I tak Wam rzekę ja, Matka Wariatka stosująca BLW, wierząca w AP, z EKO zapędami i ucząca się PBP...AMEN;)

Znacie coś jeszcze? Dzielcie się :D 


Anjamit

Candy z mroczną historią w tle...

Nasz wyjazd przyczynił się do małego bałaganu na blogu. Wspomniałam o książce i o candy, ale powinnam była zrobić to w osobnej notce.

Our holiday caused a little mess on the blog. I mentioned about the book and announced a candy but I should do that in a separate note. 


Na tą książkę wpadłam przez przypadek. Leżała sobie na wyprzedażowej wystawce przed księgarnią w moim rodzinnym mieście. No nie mogłam przejść obojętnie, nie spojrzawszy choć na nią. Po wszystkim, nie mogłam jej tak po prostu zostawić. A, że mieli więcej egzemplarzy, to kupiłam więcej:)

Co mnie w niej urzekło? Rymowana historyjka sama w sobie. A nie jest ona zwyczajna. Ta historia opowiada o myszy która zjadła wszystko i źle skończyła. Bardzo źle... Zabawna z odrobiną czarnego humoru - to, co lubię:)

I've found that book by a chance. It was at clearance box outside of the book shop in my hometown. I couldn't just pass it without even looking what's inside. After all I could not just leave it there. And as they had more copies I bought more:)

What is charming in that book? A rhymed story itself. It's not ordinary story. It's about a mouse who ate everything and ended badly. Funny, with a pinch of black sense of humour. 



Jak widzicie książka jest w całości po angielsku, ale jest napisana w tak przystępny sposób, że chyba każdy sobie poradzi z przeczytaniem jej dziecku. A może ktoś spróbuje przetłumaczyć wiersz na polski, bez szkody dla tekstu?

As you see the book is in English. But as it's written in very simple language nobody should have problems with reading it to a child. Maybe there is someone who will translate the rhyme into Polish without a harm to the text. 


Podobają mi się te naszkicowane ilustracje:)

I also like those sketched illustrations:)



Zatem jeśli chcecie poznać całą historyjkę i dowiedzieć się kto jest narratorem możecie stanąć w kolejce:)
Zasady są proste:)

- wrzucić baner na bloga lub FB
- napisać komentarz z proponowanym zakończeniem książki - a co pośmiejmy sie trochę:D - nie musi być po angielsku;)
- zostawić w komentarzu namiar na siebie
- miło będzie jeśli nowe osoby dołączą do grona obserwatorów lub polubią na FB:)

Bawimy sie do 9 października:)

Osoby które już dołączyły, nie muszą robić tego ponownie:) Stare głosy też biorę pod uwagę:)




So if you want to know all the story and find out who is the narrator you can join candy now:)
The rules are simple:

- link the candy button on your blog or Fb
- write a comment with possible ending of the story
- leave a contact to you
- it will be nice to have you around, so you can join the observers

We play till 9th of October:)

Those of you, who have already joined are still in and don't have to join again. 


Anjamit

Jesteśmy:)

Wróciliśmy:) Cali załadowani cudami, szczęśliwi i wykończeni. Tak, te dwa tygodnie były intensywne w spotkania towarzyskie z rodziną i przyjaciółmi. Nie wszystkich udało się odwiedzić, ale praktycznie wszystkie najważniejsze punkty zostały zaliczone:)

Hanka nie miała większych oporów przed czułościami okazywanymi przez dziadków, ale i tak nie spuszczała ze mnie wzroku przez całe dwa tygodnie, a każde moje zniknięcie okupione było płaczem i napadami histerii...

Tak, wietrzę w tym kolejny przejaw lęku separacyjnego...Z resztą, jaki kolejny....Nam to nie mija odkąd Hanka skończyła 7 miesięcy. Z tą róznicą, że były takie momenty, w których zostawała z kimś innym na chwilę nie tracąc przy tym oddechu i nie siniejąc od płaczu... 

Teraz nawet nie wolno mi samej być w wannie, bo stojąca obok Hanka wpada dosłownie w panikę...Chyba mamy jakąś mamożerczą wannę... A tak na serio - nie jestem w stanie zbyt wiele z tego powodu zrobić, więc może być mnie mniej na blogu....

Ale do rzeczy:)

Ostatnio się chwaliłam cudami to i dziś się pochwalę:) Choć znów, to nie wszystko, bo część musiała zostać w Polsce. Jednak zabrania tych cudeniek nie mogłam sobie odmówić:)

Kto czyta Anię ten pewnie rozpozna naszą poduchę:) Tak, Czerwony Kapturek w otoczeniu jabłek był szyty dla Hanuszczaka:) Aniu dziękujemy Tobie za wspaniałą poduchę. Jest cudowna! W ten sposób i my mamy Mamankowe COŚ:)







Hankowy pokój zaczyna przypominać pokój. Pojawiła się szafa, taka wieeeelka, trzydrzwiowa (ok, wielka to ona nie jest, a ponoć z serii dla dorosłych.....). Sama ją, tymi ręcoma składałam:) Z pomocą Hanki, która jęła gwoździe przybijać śrubokrętem...W moje plecy....Ale szafa stoi. Nawet równo. Pomijając pewną fabryczną nierówność drzwi...Ślubny pod wrażeniem podokręcał i wyregulował zawiasy w drzwiach i pomógł założyć tył... I jest:) Ale jeszcze się nią nie chwalę, bo jeszcze nie jest gotowa;)




Moja mama postarała się o resztę cudów i tak oto mamy poduchę sowę, zajęczycę (co by do pary z Panem Zającem było), kota, co to tyłem ma siedzieć i kota "do łapki" - idealnie sie go trzyma:)


Sowa się paczy....non stop:)


Dziadkowie postarali się też o coś dla małej damy i wspólnie uszyli Hance torebkę filcową...



Dzwonię pewnego wieczora do moich rodziców, a oni kompletnie nie na rozmowie skupieni ale coś tam dłubią razem...No i wydłubali:) A torebka jest cudowna:) I ile kotków mieści:))))

Teraz Hanka ma do wyboru dwie, bo na szmatkach, prócz ubrań udało mi się wyszperać torebkę;)



Dziś wtorek, a to znaczy, że powinien być Pyszny wpis. Jeśli mi sie uda to będzie, ale moje dziecko w bardzo dobitny sposób pokazuje mi, że matka nie ma prawa do 5 minut dla siebie, więc i pisanie odpada...a gdzie reszta?

Tyle dobrze, że we wtorki są sesje czytania w dziecięcej bibliotece. Idziemy. Inaczej zwariujemy...Ja zwariuję....


Anjamit



Chwalę się:)

Miałam się chwalić to się chwalę, choć z lekkim poślizgiem...Cóż niektóre rzeczy, zwłaszcza te martwe nie znają litości...Mój pęcherz też. Chyba nie obędzie się bez wizyty i leczenia...

Ale miało być chwalenie a nie ględzenie...

Mój dom rodzinny to dla mnie miejsce magiczne. Takie w którym wracam do czasów dzieciństwa, a odkąd jest Hania moje wspomnienia stają się bardziej wyraźne, niemalże namacalne. Bo nagle z czeluści strychu wygrzebane zostają stare misie, stare klocki, nasze spinki do włosów, które w niczym nie przypominają cudeniek wytwarzanych dziś, nasze stare książki. Z tych czeluści wygrzebany został też domek...




W nim spędziłam dużo czasu i ogromnie żałowałam, że moje dziecko nie będzie miało tej możliwości. A jednak:D Co prawda materiał przez lata zdążył się skurczyć i bardzo wyblakł, ale domek nie stracił swojego uroku. Na razie jednak domek zostaje na miejscu. Chce by Hani kojarzył się z domem dziadków. Ona dostanie swój własny.

Prócz moich sentymentów z dzieciństwa czekały na nas cudowności częściowo wypatrzone na blogach, ale wybrałam tez kilka pozycji, których jeszcze nie widziałam nigdzie. Strzał w 100 od razu z każdą z nich:D



 A tą sie chcemy podzielić:) Bo zakupiłam więcej:D


To zabawna, wierszowana historia (niestety po angielsku) o pewnej myszy...



Bardzo żarłocznej w dodatku... Po przeczytaniu okazuje się, że obżarstwo nie zawsze się opłaca, i z reguły kończy się kiepsko...

 Jeśli ktoś ma ochotę  to wystarczy 

- wrzucić baner na bloga lub FB
- napisać komentarz z proponowanym zakończeniem książki - a co pośmiejmy sie trochę:D - nie musi być po angielsku;)
- zostawić w komentarzu namiar na siebie
- miło będzie jeśli nowe osoby dołączą do grona obserwatorów lub polubią na FB:)

Zabawa trwa do 30 września:)



Ale żeby nie było, że tylko dziecko czyta... Matka tez się trochę obkupiła;D


Trochę literatury fachowej - wszak samokształcenie to podstawa:) No i oczywiście mój ukochany Schmitt. W planie mam przeczytanie wszystkich jego książek i kupienie znacznej ich większości. Albo nawet wszystkich:D A co:) 

Następnym razem w planach jest też Gra o Tron. Oj będzie trzeba dokupywać bagaż;)

W tym roku, po raz pierwszy od kilku lat udało mi sie spędzić urodziny w rodzinnym domu. To były zupełnie spokojne urodziny. Minęły, a wraz z nimi rok mojego życia, rozpoczynając tym samym kolejny. Oby bardziej stabilny:)

Z okazji urodzin czekała na mnie miła niespodzianka. I to nie jedna:) Dostałam od mojej mamy, która po chemii i półtoramiesięcznej radioterapii wróciła do szycia, torbę na robótki. A torba filcowa. Z sową. A sowa się paczy:D


A do torby były jeszcze moje wymarzone druty Knit Pro, w których zakochałam się będąc u Kwiatkowych Rodziców. Tak, tak Kochana - doczekałam sie swoich drewniaczków:) One same robią robótkę, ale Ty to przecież wiesz:D


A zatem robię kolejny komin, bo ten będzie prezentem. Potem będzie komin na zamówienie, z tej samej włóczki, bo ona jest cudna! Potem będą kolejne. Bo mama chce, bo teściowa chce. I będą tez inne rzeczy. Bo nie samymi kominami świat stoi:D


Uffff....Ale to nie wszystkie rzeczy, które na nas czekały, tu w Cieszynie. Jest ich o wiele więcej, ale o nich innym razem. Jutro żegnamy się z Cieszynem i wyruszamy do Kielc. Tam tez na nas czekają...Dziadkowie stęsknieni za Hanką i przyjaciele...No i parę kolejnych cudowności:) Ale to jutro, a dziś Hanka skończyła 20 miesięcy. Z tej okazji stwierdziła, że:
-" myja" - po czym próbowała wykurzyć babcię z kąpieli dobijając sie do drzwi...
- "dziadka" - do prawdy nie wiem o co kaman z tymi końcówkami na "a"...tzn. domyślam się o co;)
- "Grześ" - i tym rozwaliła nas na łopatki, bo imię jej ojca do łatwych nie należy

Stwierdziła też parę innych w ostatnich dniach, na przykład:
- "muszka psik" - padliśmy ze śmiechu, bo raz, że "muszka" w wydaniu Hanki to coś obłędnego,  dwa, że w ten sposób objawił sie Hankowy terytorializm;)


Dzieje sie, oj dzieje:D Dziecko mi rośnie:D 


Kolorowych:)

Anjamit

Nowa jakość

W końcu odpoczywam. Mam czas dla siebie. Choć jego odrobinę... 

Młoda jak zwykle, gdy odwiedzamy moich rodziców ząbkuje, więc i tak nie odstępuje mnie na krok, ale przy trzech innych parach rąk, które mogą sprawować pieczę nad Hanką, mam chwilę by odetchnąć. Wyjść z dawno niewidzianą koleżanką na kawę. Pobuszować w lumpku by wynieść torbę ciuchów dla siebie i dla Młodej. By przetestować nowe druty, poczytać książkę...

To wszystko wprowadza nową jakość w moje macierzyństwo. A może przywraca tą, która była zanim zaczął się ten cały zwariowany okres? 

Znów cieszę się z tego, że słyszę ten szczebiot "mamoooooo", szaleję jak powie "mamuś", rozpływam się gdy pędzi do mnie krzycząc "mojaaaaaaaaa" i daje buziaka... I nawet jej wielkie codzienne tragedie, bo but spadł z nogi, bo miś jest 5 cm dalej i by dosięgnąć trzeba się ruszyć, bo mycie zębów, bo to, bo tamto, nie doprowadzają mnie do szału. 

Cieszę się, bo ze spokojem patrzę jak radośnie wtula się w dziadka i babcię, jak szaleje za swoim tatą, jak 100 razy dziennie całuje nos psa próbując pocieszyć schorowaną biedę. Cieszę się, bo mam zajebiste dziecko. Wspaniałe i wyjątkowe. Widzę jaka jest otwarta na nowe miejsca i osoby. Jaka bije od niej radość, gdy obca osoba jej odmacha lub zagada. Widzę, jak cudnie się rozwija.

To wszystko daje mi siłę na te gorsze dni. Dni, w których mam niższy próg cierpliwości, bo jestem zmęczona niemożnością załatwienia choćby fizjologicznych spraw bez obecności dziecka wyjącego u mych nóg, bo przecież Młoda miała inny plan na chwilę obecną.

Wiecie, że można sikać dwa razy dziennie? Można, można. Można nawet niemalże całkowicie zapomnieć o tak prozaicznej czynności. Dopóki po raz kolejny z bólu nie jesteś w stanie się ruszyć i w pocie czoła przegrzebujesz zawartość domowej apteczki w poszukiwaniu jakiegoś leku na zapalenie pęcherza.

I też kiedyś pieprzyłam frazesy innym matkom, że muszą o siebie zadbać, bo są równie ważne jak ich dzieci, że muszą odpocząć, wyspać się, zrobić coś dla siebie...I to wszystko jest prawdą...Ale jak się ma choćby jedno dziecko i jest się z tym dzieckiem sam na sam przez 24 godziny na dobę, kiedy samej sie usypia podczas usypiania dziecka nie zmywszy choćby makijażu z twarzy (o reszcie nie wspomnę) to zapomina się o wielu rzeczach. I kiedy taki stan utrzymuje się kilka tygodni lub miesięcy to wierzcie mi, człowiek zaczyna mieć w dupie wszelkie zasady, które sobie pieczołowicie wypracował i którym był wierny. I jak jeszcze dojdzie do tego choćby najmniejsze stęknięcie ze strony dziecka, to człowiekowi puszczają nerwy. I szlag trafia założenia AP (RB jak kto woli). A potem zostają wyrzuty sumienia....Że nie tak powinno się rozwiązać sprawę... Że krzyk był niepotrzebny... 

Teraz będzie lepiej, bo zwariowany okres powoli dobiega końca. A to znaczy, że znów będę miała więcej powodów by cieszyć się każdą chwilą spędzoną w jej towarzystwie. Bo do tego potrzebne, przede wszystkim, jest zaspokojenie własnych potrzeb, choćby tych podstawowych.


A jutro się będę chwalić;)


Anjamit

Zmysłowe Piątki - Propriocepcja

Zupełnie przypadkowo ze Zmysłowego Piątku zrobiła się nam Zmysłowa Sobota, a to za sprawą naszego wyjazdu w rodzinne strony. 

Dziś o tym jak się bawimy by wzmacniać Hankową (i moją) propriocepcję (Polska język trudna język..) czyli czucie własnego ciała:)

O samej propriocepcji poczytacie na blogu:



A oto przykłady naszych zabaw, choć niestety bez zdjęć, bo aparat został w domu (nadal nie mogę się przyzwyczaić) a i na "urlopie"/ "wakacjach" czasu jakoś tak maławo...

Zatem...

1. Pieczenie ciasta - bierzemy sobie progeniturę, najlepiej własną, bo mniej oporów stawia na swoje kolana i "sypiemy mąkę" na dziecko delikatnie dotykając koniuszkami palców dziecko. Następnie wbijamy jajka - lekko uderzamy zaciśniętymi pięściami dziecko (delikatnie! żeby Was ktoś o przemoc w rodzinie nie posądził:P ), dalej lejemy wodę głaszcząc dziecko dłońmi. teraz przechodzimy do fazy ugniatania dziecka - gnieciemy ile się da:) a potem siadamy po turecku, bierzemy nasze "ciasto" na kolana, obejmujemy mocno i pieczemy, pieczemy, pieczemy - ile się  tylko da:) (można sie przy tym bujać). 

Pieczenie ciasta jest zabawą przynoszącą niesamowicie dużo frajdy dziecku i rodzicowi:)

2. Zabawy kocykowe - do tego potrzebne sa dwie osoby plus dziecko - dorośli chwytają za rogi koca lub prześcieradła, dziecko siedzi w utworzonej przez rodziców "kolebce", podczas gdy ci podrzucają lekko koc, falują go, lekko zawijają. Warto pamiętać o tym co by dziecku powietrze zostawić przy całej tej kocykowej zabawie ;)

3. Tor przeszkód - jeśli macie możliwość poustawiajcie w domu meble (fotele, kanapę...)tak, by dziecko mogło się między nimi przeciskać - przeciskanie rewelacyjnie pomoże dziecku nauczyć się granic swojego ciała:) Jeśli nie macie takiej możliwości jak najczęściej pozwalajcie dziecku przeciskać się np. między Waszymi nogami:) Można tez pójść do bawialni - tam pewnie mają mnóstwo rzeczy, które można wykorzystać do przeciskania się:D

4. Masy plastyczne - to jest coś co bardzo pomaga w rozwoju czucia głębokiego. Ważne by dziecko dostawało masy o różnej strukturze i twardości - od miękkiej ciastoliny czy piaskoliny po twardą modelinę:) Przepisy na masy znajdziecie TU

5. Masaże - bardzo pomocne w poznawaniu własnego ciała. Ja masowałam Hankę techniką Shantala. Pisałam o tym TU, TU i TU.

6. Basen - czy to z wodą czy to ten z kulkami - rewelacyjna sprawa dla rozwoju dziecka. Dobre do ćwiczenia równowag, ale także i czucia własnego ciała. 


To tyle od nas:) ALE zmysły rozwijamy każdego dnia. Podczas ubierania, wygłupów, sprzątania, gotowania i wielu innych czynności. Na ogół przy każdej z nich rozwijamy więcej niż jeden zmysł. Zatem nasza lista jest o wiele dłuższa. A jeśli jesteście ciekawi pomysłów innych rodziców zerknijcie na listę blogów biorących udział w projekcie ZMYSŁOWE PIĄTKI na blogu PROJEKT CZŁOWIEK.


Anjamit

Tasty Tuesday - Tasty Blog

Dziś trochę nietypowo, bo odwiedzamy moją rodzinę w Polsce, a poza tym uszkodziłam sobie plecy...Najprawdopodobniej mam przytrzaśnięty nerw lub mięsień między żebrowy...Może mnie być trochę mniej tutaj przez następne dwa tygodnie, czego nie mogę znieść, bo tyle mam Wam do pokazania...

Dziś chciałam Wam przedstawić bloga mojej siostry. Chwilowo na domenach jednego z portali ciuchowych, trwają prace nad nową odsłoną. Tymczasem zajrzyjcie tutaj


Znajdziecie tu nie tylko ciekawe przepisy ale także jej torby, z których każda ma wyjątkowy design.



A bit unusual today as we're visiting my family in Poland and I injured my back unfortunately....I may be here very rarely for nex two weeks...

Today I want you to have a quick look at my sister's blog.


You'll find some great recipes and also her bags which have unique design.














Anjamit

Zmysłowe Piątki - Dotyk

Dziś kolejna odsłona Zmysłowych Piątków - czas na DOTYK...



This time I've  decided to connect my DIY Fridays with the project I'm participating. The project Sensual Fridays is created by blogging mothers who describe activities for kids wich develop senses. Today we describe a sens of touch...



Chciałam zrobić karty sensoryczne dla Hani już od dawna. Pisałam o kwadratach sensorycznych Bola ale stale było coś innego do zrobienia. W końcu jednak udało się:) Z tym, że zrobiłam większe, w kształcie stopy, tak by można na nich stanąć. Dlaczego? Bo na stopach znajduje się najwięcej receptorów czuciowych...

I've wanted to do sensory cards for Hania for a long time. I've written about Bolo's cards but still had plenty other things to do. Finally I've made them, but bigger ones to step on them. Why? Because the most receptors are located on feet...





By przygotować sensoryczne karty będziecie potrzebować tektury, kleju i tego co chcecie przykleić:) Ja użyłam włóczki, kamyków, ryżu, folii aluminiowej, papieru ściernego, wypełnienia poduszki i kawałka ręcznika.

To do them you will need a cardboard, glue and something you want to stick on your cards. I took yarn, stones, rice, aluminium foil, sand paper, pillow filling, foil film and a piece of towel.


Co jeszcze robimy by rozwijać zmysł dotyku? Chodzimy po kamieniach i trawie...

What else we do to develop a sense of touch? We walk on stones and grass...



Bawimy sie kamieniami i innymi rzeczami takimi jak makaron czy różnego rodzaju ziarna...


We play with stones and other different things (pasta, different seeds...)


Kiedy Hania była malutka masowaliśmy ją materiałami o różnej strukturze. Pisałam o tym TU...

We used different fabrics when Hania was small to massage her, I wrote about it here...



Korzystamy z różnych mas plastycznych...

We also use different types of dough...


I wiele, wiele więcej:)

And many more:)


Kompletnie zapomniałam o moim linky party... Jeśli macie ochotę podzielic się czymś, co zrobiliście to śmiało dołączajcie swoje blogi - będzie mi niezmiernie miło:)

Oh! I totally forgot about my linky party...If you wish to share something you've made you're welcome to join:)




Anjamit

AddThis